Quantcast
Channel: Do chleba | Maia Sobczak
Viewing all 23 articles
Browse latest View live

Smażone, zielone pomidory na słodko. Z wdzięczności.

$
0
0

Zielony to kolor nadzwyczaj soczysty, symbolizuje świeżość, nawilżenie i nadzieję na nowe. Mówi się, że uspokaja oczy i wycisza emocje, co zgadzało by się z ochłodzeniem wątroby – miejsca emocji, otwierającego się właśnie na oczy. Lubię zielony i chcę się nim nacieszyć do ostatniego liścia czy owocu. Mam zielone pomidory i nie zawaham się ich użyć!

 

zielone_pomidory_2

 

Jadę drogą otoczoną przez drzewa, jak w magicznym, zielonym jeszcze korytarzu z prześwitującymi, kolorowymi łatkami. Jest poranek, też wątrobowy bo początek i nowe. Emocjonalnie chłonę wszystko : szelest liści, ciepły wiatr wpadający przez szybę, ciszę i wdzięczność.
Tak, właśnie wdzięczność otula mnie całą, rozświetla i uspokaja. Zwyczajna, z oczywistych sytuacji czy prostych gestów. Celebruję ją w sobie, myślę o tym co mnie spotyka w codzienności. Ile drobiazgów, koło których można przebiec, nie poświęcając im należytej uwagi, potknąć się o miły gest, otrzepać ze szczęścia nogawki spodni.

 

Jestem szczęśliwa. Mam zdrowego syna, przyjaciół, całkiem miłych ludzi wokół siebie – nawet jeśli jest ich dosłownie kilkoro. Cieszę się że była z nami Tekla, że mogłam poznać i pokochać Mirabelle od pierwszego wejrzenia, że mój syn jest superfajny i uwielbiam z nim przebywać. Jestem wdzięczna, że moim przyjacielem jest Henryk i idziemy razem przez życie od kilkunastu lat. Czasami w kaloszach brniemy przez mokradła, zdarza się pustynia lub po prostu pod wodą – a najchętniej przechadzamy się w klapkach.

 

Tak, życie smakuje lepiej w klapkach, zdecydowanie. Za to też jestem wdzięczna. To boskie, ciepłe jak promienie słońca uczucie, rozlewa się w klatce piersiowej i obejmuje całe ciało. To połączenie, spokój i pewność. Jestem tu, gdzie być powinnam.

 

Zrobiłam to tak:

14 kg zielonych pomidorów

1 kg trzcinowego cukru

świeży imbir 5 cm kawałek

łyżeczka czarnego pieprzu, najlepiej świeżo zmielonego

utarta skórka z 5 cytryn + sok

Pomidory umyłam i pokroiłam na cząstki, usuwając twardy środek. Cytryny wyszorowałam utarłam żółtą skórkę na tarce i wycisnęłam z nich sok. Całość wrzuciłam do czterech dużych garnków i nastawiłam na niewielki ogień na około 4h. Co jakiś czas mieszając drewnianą łyżką.
Najlepiej skorzystać z szerokich garnków o grubych dnach, fajnie smaży się w żeliwnych.

Po około 4 godzinach przetarłam pomidory na sicie, żeby pozbyć się ich twardej skórki i tak przetarte nastawiłam z powrotem do umytych – już 2 garnków na niewielki ogień. Najlepiej podsmażać je przez kolejne 4 a nawet 8h żeby zredukować zawartą w nich wodę i uzyskać kremową konsystencję. Teraz odaję do smażenia cukier wg uznania, lepiej na początku dać mniej, spróbować i dopiero dołożyć.

Powinny być na pograniczu kwaśnego i słodkiego. Na koniec utarty imbir i pieprz świeżo mielony. Podsmażam je jeszcze przez 30 minut i wkładam do wyparzonych słoików.

Ależ to pyszne i przyjaźnie zielone!

pomidory_zielone


Czekolada, pysznie figowa!

$
0
0

Ależ jest niesamowicie! Ciepło, pięknie, kolorowo. Październik w końcu a ja wciąż pędzę na rowerze przez miasto.
Wszędzie mi blisko, bez korków i zbystrzeń przy poszukiwaniu miejsca parkingowego. Mam cienkie opony i tylko trzy przerzutki więc podjazd Dolną czy Belwederską stanowi pewne wyzwanie. Mięśnie trzeszczą, oddycham mocno, głęboko żeby zdobyć extra moc z powietrza. Daję radę, nie zsiadam tylko prę powoli pod górę – właściwie jak w życiu, pod górkę żeby potem było przyjemnie i szybko. Wiatr we włosach, słońce tańczy na nosie i liczy moje piegi na dekolcie. Wczoraj nawet miałam policzone na ramionach tak było cudownie i ciepło.

W myślach modlę się i mantruję, żeby już tak zostało a potem niech przyjdzie piękna wiosna. To by było mega fajnie – jak to mówi moja blond latorośl.

Poranki, jakby wakacyjne, spacerowe. Podobnie z resztą popołudnia i wieczory. Oj tak, wieczory też są pysznie relaksujące. Jadę, głowa się wietrzy, energia porusza krew, dotlenia ciało, odmładza. Daję szansę naturze wniknąć w moje tkanki, objąć się serdecznie, ukochać i wyciszyć. Na samochód będzie jeszcze czas, teraz chłonę i nie chcę przestać. Zjem jeszcze łyżkę własnoręcznie ukręconej czekolady, pysznie piegowatej, gorzkiej i esencjonalnej.

Figowe, gęste cudo rozpływ się w ustach. Wzmacnia środek, nawilża płuca i ważne jelito grube, odtruwa i alkalizuje. Możecie to sobie wyobrazić? Naturalna, surowa z chrupiącym migdałem, olejem kokosowym i bardzo gorzkim pyłem kakaowym. Figowa faworyta, pyszna jak diabli a do tego jeszcze zdrowa!

 

 


figa_chocolate

 

Potrzebne będzie:

400 gram suszonych fig (eko)
150 gram oleju kokosowego (eko)
dwie garście migdałów bez skórki (eko)
szczypta różowej soli
150 gram gorzkiego kakao

 

Figi dokładnie umyć, namoczyć w wodzie i zostawić przez całą noc. Migdały uprażyć w piekarniku przez około 30 minut w temperaturze około 150 stopni.
Odlać wodę z fig do osobnego naczynia, figi zmiksować blenderem. Dodać kakao i dokładnie wymieszać. W razie potrzeby dolać rochę wody z moczenia fig.

Olej kokosowy podgrzać delikatnie żeby się rozpuścił i dolać do czekolady figowej. Migdały pokruszyć w moździerzu, dodać szczyptę soli i wymieszać z czekoladą. Gotową czekoladę przełożyć do szklanego pojemnika, przechowywać w lodówce lub zjeść od razu bez grzechu, z przyjaciółmi.

 

 

czekolada_figa

Tosty z grillowanym jabłkiem oswoją początek zimy.

$
0
0

Co roku staram się oswoić zimę. Gdzieś w głębi duszy czuję, że jest mi potrzebna taka chwila spowolnienia. Trochę wymuszona temperaturą i pewnie też ciemnością. Wszystko jest jakby uśpione, wstrzymane, czeka przyczajone ze złożonymi skrzydłami na właściwy moment.

Natura się zamyka, wciąga i przytrzymuje soki w korzeniach jak cenną esencję. Ja też jestem z natury, gromadzę, spowalniam, chowam się i myślę. Takie delikatne wycofanie, nic groźnego, zwyczajne życie.

Można to porównać do przypływów i odpływów. Takie oddalanie i przybliżanie. Zupełnie naturalne, jak miłość. Przytula się, żeby za chwilę poluzować swoją delikatną linę. Ważne żeby jej nie wypuścić z ręki, nie zgubić. Pozwolić na to chwilowe oddalenie. To zdrowe.

Z początku kocham przecież inaczej. Całym sobą, nierozerwalnie, okrutnie mocno. Zanurzam się w uczuciu całkowicie, płynę w nim, nurkuję, cieszę się każdą kroplą, każdym oddechem. Zwykłe rzeczy stają się niezwykłe, cisza jest przyjemna, wystarczy że jestem blisko.

Nie, nie chcę dużo. Chcę tylko smakować, rozkoszować się powoli, poznawać, patrzeć co dzień od nowa.

Z miłością jest jak z jabłkiem. Potrafi być przyjemne, świeże, energetyzujące, delikatne i słodkie. Czasem bywa kwaśne, trochę twarde, szorstkie lub lekko spowszedniałe. Jedzone w słońcu, soute lub grillowane, z tartą gałką muszkatołową w mroźny poranek. Niby to samo, a może porządnie zaskoczyć. Wszystko zależy od tego, jakim chcesz je zobaczyć.

Dla mnie, na oswojenie zimy – grillowane jabłka, pełne słońca na chrupiącej grzance. Ze szczyptą świeżo utartej gałki, którą dostałam zerwaną prosto z drzewa. Z dodatkiem pieprzu, odrobiną soli pachnącej różą i listkiem mięty. Taka zwyczajna…niezwyczajna kanapka.

Po prostu pysznie jest kochać.

galka

Na dwa tosty :

1 duże jabłko

1 ząbek czosnku

dwie kromki żytniego chleba na zakwasie

kilka listków mięty

świeżo mielony czarny pieprz

szczypta utartej gałki muszkatołowej (najlepiej świeżo)

dobrej jakości masło lub olej słonecznikowy z pierwszego tłoczenia

opcjonalnie szczypta różanej soli

Chleb kroję i nastawiam na domowym, elektrycznym grillu.

Jabłka myję, wycinam gniazda nasienne, kroję na niezbyt grube łódeczki razem ze skórą, posypuję utartą gałką i delikatnie pieprzem. Czosnek obieram i kroję na cienkie plasterki. Wszystko układam obok chleba na rozgrzanym grillu i zamykam na około 2 minuty.  Czosnek powinien się zarumienić, tak samo jabłka.

Ciepłego tosta smaruję delikatnie masłem lub olejem słonecznikowym. Najlepiej od lokalnego dostawcy, pachnący słonecznikiem i troską z jaką został wytłoczony. Następnie układam czosnek, jabłka i miętę. Serwuję od razu, najlepsze jedzenie jest zawsze podawane na świeżo.

Smakują wybornie, są kuszące jak towarzystwo szczególnej osoby. Taki promień lata, w mroźny, zimowy poranek.

kanapka_4

Pate z fasoli, czyli delikatny pasztet z tymiankiem.

$
0
0

Kwiecień jest naprawdę specjalny. Stał się dla mnie taki sześć lat temu, dokładnie o godzinie 11:15 03 kwietnia kiedy mój syn złapał swój pierwszy oddech. Powietrze spenetrowało jego układ oddechowy uruchamiając tym samym trawienie i moją dozgonną miłość do tego ponad trzy kilogramowego blond bóstwa. Jest prawdą, że czym dłużej oddychamy tym samym powietrzem tym większe uczucie nas łączy. Jestem całkowicie pewna, że dzieci wybierają sobie rodziców, dokładnie takich przy których dane im będzie doświadczyć wszystkiego czego potrzebują. Nie ma przypadków, to z góry ukartowana sytuacja.

Rodzicom też dostaje się taka sztuka, na którą są gotowi, taka dzięki której będą mieli szansę rozwinąć się i wzrosnąć. Dzieci przychodzą na świat z doświadczeniem poprzednich pokoleń, otwierają oczy i widzą więcej niż nam się wydaje. Mieszka w nich mądrość, miłość i zgoda na świat. Instynktownie wybierają, chłoną, eksplorują, smakują świat i nas – dorosłych. Jeśli komuś będzie dane zaprosić do swojego życia małego gościa, niech czerpie z tego doświadczenia garściami, bez opamiętania.

Pomimo bólu, zmęczenia i ciągłej zmiany to najpiękniejsze doświadczenie w życiu….zaraz potem plasuje się dziki galop po lesie, śpiew ptaków, zapach skóry w słońcu, dojrzałe mango, spokój, łażenie na bosaka w lecie, trufle, pocałunki czy kwaśniejsze śliwki.  Absolutnie nie chcę powiedzieć, że to bułka z masłem, a raczej że bywa paszteciarsko i trudno.  Na szczęście pasztet jest delikatny z dodatkiem śliwki – co dzięki uprzejmości stwórcy, ratuje sytuację.

Nie wiem jak dla Was, ale dla mnie świat zmienił się nie do poznania po 03 kwietnia. Natura to świetnie wymyśliła, przygotowała podłoże  i zadbała o to, żebym znalazła wyjście z każdej sytuacji. Co ciekawe, to co kiedyś zdawało się być ważne, samoistnie abdykuje ustępując miejsca ważniejszemu. Bez żalu, po cichu usuwa się w cień. Nigdy bym nie pomyślała, właściwie nawet nie zauważyłam, samo się stało. To piękne, wprost mistrzostwo świata.

Przyznam się jeszcze, że każde urodziny Misiowego traktuję po części jak swoje. W końcu miałam w sytuację swój spory wkład, a życie dzieli się już od tej pory na przed i po. Trochę się rozpisałam, zatem do rzeczy, jak pasztet to pasztet – delikatny a za razem zdecydowany. Trzeba tylko spróbować z dodatkiem świeżego tymianku i smakiem wędzonej śliwki …zmienia wszystko.

 

mis_1

 

Wybrałam fasolę „jaś”, ze względu na jej podobieństwo do Nerek. Zwyczajnie w myśl starej zasady podobne wzmaga podobne. To w Nerkach mieszka nasza esencja, wbudowana bateria, energia życiowa czy jak kto woli nasze zasoby zupełnie jak na koncie oszczędnościowym w banku. Im lepiej o nie dbamy tym zdrowiej i przyjemniej nam się żyje. Zatem do dzieła!

 

Będzie potrzebna:

0,5 kg fasoli jaś

szczypta wodorostów drobnych (np. nori)

1 lub dwie śliwki wędzone

1 i 3/4 szklanki oleju słonecznikowego (eko do wysokich temperatur)

łyżka masła ghee (klarowane) lub oleju

3 łyżki odwaru z siemienia lnianego

łyżka czosnku niedźwiedziego

1 duża cebula

czerwony pieprz 1/2 łyżeczki w ziarnach

szczypta sabzi masala lub chili

1/2 łyżeczki wędzonej soli

szczypta czarnej soli (opcjonalnie)

kilka listków natki pietruszki

świeży tymianek duża szczypta lub po prostu łyżka drobnych listków

 

 

Fasolę zalewam wodą w proporcji 1:3 i zostawiam na noc. Rano wodę odlewam, porządnie płuczę fasolę na sicie i wrzucam do garnka.  Dodaję wodorosty, zalewam wodą i gotuję do miękkości. Ciężko mi podać czas, wszystko zależy od fasoli. Tą zostawiłam na ogniu na 40 minut.

Przygotowuję sobie odwar z siemienia lnianego, czyli gotuję 2 łyżki siemienia w dwóch szklankach wody i odcedzam pestki. Całość przelewam do wyparzonego słoika i przechowuję w lodówce (maksymalnie 1 tydzień).

Cebulę obieram i szatkuję. Rozgrzewam na patelni masło ghee, wrzucam cebulę i wędzoną sól, podsmażam wszystko na zdecydowanie złoty kolor.

Ugotowaną fasolę odlewam zostawiając trochę wody na dnie. Najlepiej wodę odlać do miski lub dużego kubka, tak żeby można było ją ewentualnie wykorzystać.

Do fasoli dodaję czerwony pieprz, sabzi masala lub po prostu chili, czosnek niedźwiedzi, szczyptę czarnej soli, natkę pietruszki, tymianek, wędzoną śliwkę, podsmażoną cebulę i miksuję blenderem na jednolitą masę. Następnie dodaję olej, odwar z siemienia i na niższych obrotach mieszam. Masa powinna być delikatna i lekko tłusta.

Smaruję większą keksówkę olejem, można posypać mąką np. amarantusową, wykładam masę, wyrównuję, smaruję po wierzchu olejem – tu też można posypać odrobinę mąką i piekę w rozgrzanym na 180 stopni piekarniku przez 40 minut,

Pasztet wyrośnie więc nie nakładajcie po same brzegi. Będzie gotowy jeśli się pięknie zarumieni z wierzchu.

Serwuję zazwyczaj z domową ćwikłą lub musztardą owocową (przepis tu) i gałązką świeżego tymianku.

 

pasztet_1

 

 

 

 

 

Cykoria, pieczone buraki, pomarańcza – jest pyszne lato!

$
0
0

Mam to ogromne szczęście, że kocham i jestem kochana. Nie ma nic piękniejszego, mocniejszego i ważniejszego od miłości. To ona nadaje bieg, pozwala obrać słuszny kierunek, zrozumieć i docenić codzienność.
Wiem, że w każdym dzień dobry istnieje szczypta do widzenia. Na szczęście, odwrotnie też to działa czyli każde do widzenia zwiastuje dzień dobry. W ubiegłym tygodniu żegnałam się na starych Powązkach, dzieląc ból rozstania wśród pięknych figur, starych drzew i białych kwiatów w ściskanym bukiecie. Zawsze wybieram białe, chyba jako zapowiedź kolejnego dzień dobry. Ciężko się żegnać, mocny uścisk mówi że wspieram, że jestem, że można na mnie liczyć.
Ponieważ świat nie lubi pustki, chwilę po tym wydarzeniu witałam nowe. Nowe życie, nowy związek, nowe perspektywy. Wielka radość w białej sukience, zwiewna, delikatna i z urokiem spoglądająca na swoją nową drogę. Wśród kolorowych płatków wylegujących się na równo przystrzyżonej trawie, powiedzieli sobie to co chcieli sobie obiecać. Na głos, przy świadectwie obecnych, serdecznych ludzi. Chcą być, chcą się kochać i cieszyć się sobą. W końcu najlepiej razem. Pięknie.

Spakowałam porcelanę dla dwojga, liścik z naszą receptą na związek i szczyptę naszej miłości z nadzieją na wykiełkowanie w drugim domu. Dobrym trzeba się dzielić, świat tego potrzebuje, my tego potrzebujemy. Zagalopowaliśmy się, trzeba się trochę zatrzymać, pocelebrować, pobyć.

Pieczone buraki z pomarańczą, cykoria i karmelizowana figa – mogą być na śniadanie, przystawkę albo letni obiad. Słodkie, delikatnie kwaskowe z nutą goryczki z zielonych liści cykorii. Prawdziwa, letnia miłość. Trzeba pięknie się witać, razem rozkoszować młodymi burakami i kochać się szalenie, nie zważając na to co powiedzą inni.

W codzienności siła, w drobiazgach, w gestach. W buraku zaklęta jest troska o krew, w pomarańczy nawilżenie, słodka figa wspiera esencję i rozluźnia a cykoria pomoże strawić. Spróbujcie najpierw pokochać siebie.

 

burak_pomarancza

 

 

 

Potrzebne:

pęczek młodych buraków
dwie czerwone pomarańcze
sok z 1 i 1/2 pomarańczy
3 świeże figi
łyżka masła klarowanego lub oleju kokosowego (bio)
2-3 cykorie
łyżka lub dwie syropu klonowego
świeżo zmielony czarny pieprz
odrobina różowej soli

 

 

Cykorie obieram z liści, myję je i odstawiam do osuszenia.
Buraki odcinam od liści, zostawiając kawałek łodyżek. Myję je dokładnie i kroję na połowę. Piekarnik nastawiam na 200 stopni.
Pomarańcze przelewam wrzątkiem, kroję na ćwiartki ze skórką i układam w brytfannie razem z burakami. Polewam sokiem z połówki pomarańczy, zakrywam i piekę przez około 30-40 minut.
Figi myję, kroję na połówki. Na woku lub patelni rozgrzewam masło klarowane na wysokim ogniu, wrzucam figi, dodaję łyżkę syropu klonowego, mielony pieprz, odrobinę soli i sok wyciśnięty z połówki pomarańczy. Przesmażam.

 

 

burak_1

 

 

Na talerzu układam liście cykorii, pieczone buraki i pomarańcze, karmelizowane figi i skrapiam świeżo wyciśniętym sokiem z pomarańczy.
Podaję na ciepło, czasem z liśćmi mięty albo z dodatkiem rukwi wodnej.

Można a nawet trzeba się zakochać!

 

 

burak_pomarancza_figa_2

 

Przepis inspirowany kampanią  „Cisowianka. Gotujmy zdrowo – mniej soli”

 

Grzanki z kiszoną marchewką – niech moc będzie z Tobą!

$
0
0

Kilka razy zastanawiałam się już nad samym słowem kisić. W potocznej mowie oznacza przytrzymywanie czegoś, nawet chowanie i zbieranie w szufladzie na lepsze lub gorsze jutro albo pozostawienie czegoś w zapomnieniu na jakiś czas. Wszystko ma wg mnie delikatnie negatywne zabarwienie, takie zastojowe, ograniczające przestrzeń. Chodzi o zatrzymywanie naturalnego biegu rzeczy, tak jak tama wstrzymuje płynącą rzekę albo skały ograniczają rozszalałe fale oceanu. Są jeszcze inne mało przyjemne ograniczenia, można uchwycić motyla w dłonie żeby zachłannie cieszyć się jego pięknem albo uwięzić ptaka w złotej klatce żeby codziennie słuchać jego śpiewu – gwałcąc jego naturę, delikatność i umiłowanie wolności.

Z drugiej jednak strony kiszenie to też przytrzymywanie w słoiku, w odpowiedniej zalewie i na tyle długo żeby doszło do naturalnej fermentacji. Takie warzywa czy owoce nabierają specyficznie kwaśnego smaku który ma za zadanie przytrzymanie, nawilżenie, utrzymanie np. zarodka w macicy – stąd specyficzne „kwaśne” zachcianki w ciąży.

Natura jest piękna, uwielbia równowagę, zdrowy balans.

 

 

Miś_wąski

 

 

Niewielki dodatek kwaśnego smaku wpiera też ogień trawienny, czyli pomaga naszej gigantycznej machinie wewnętrznej w codziennej, bądź co bądź ciężkiej pracy. To wsparcie jest nieocenione, szczególnie, że dzięki produktom naturalnej fermentacji wytwarzane są wspierające prace jelit wesołe bakterie. Te bakterie są bardzo delikatne i wrażliwe, więc łatwo choćby pod wpływem stresu umierają pozostawiając nas bez ochrony i wsparcie. Jednym zdaniem, chcemy żeby było ich w nas jak najwięcej bo zadowolone jelita to szczęśliwy człowiek.

Dobrze zacząć od rana, moc będzie z Tobą przez cały dzień!

 

 

marchewki_kiszone

 

Na średni słoik (około 1l) kiszonej marchewki :

4-5 marchewek

3 łyżeczki różowej lub kamiennej soli

dwa ząbki czosnku

2-3 cm kawałek korzenia chrzanu

płaska łyżka suszonego kopru

liść laurowy lub w sezonie czereśni/dębu/porzeczki

 

 

Marchewki obieram, myję i kroję na cieniutkie plasterki. Słoik przelewam wrzątkiem, w kubku mieszam wrzątek z solą. Czosnek obieram, korzeń chrzanu myję.

Do słoika wkładam pokrojoną marchewkę, przyprawy, chrzan, czosnek, wymieszaną gorącą wodą z solą i dopełniam całość wrzątkiem. Zakręcam, niekoniecznie jakoś bardzo mocno i odstawiam na kilka dni.

 

Na pyszne tosty śniadaniowe :

kilka kromek chleba na zakwasie

masło orzechowe

kilka drobnych listków bazylii

 

Chleb grilluję lub podpiekam w tosterze, można pokusić się o wersję z patelni. Smaruję masłem orzechowym, układam plasterki kiszonej marchewki, doprawiam delikatnie pieprzem i serwuję z listkami bazylii.

U mnie słoik znika w przeciągu kilku dni, pomimo że kiszę różne warzywa i owoce – marchewki mają największe wzięcie u Hugisława, muszą znaleźć się w śniadaniówce szkolnej. Potrafi je nawet wyjadać prosto ze słoika, intuicyjnie wie co dobre!

 

grzanki_marchewka_1

 

 

 

Przepis inspirowany kampanią „Cisowianka. Gotujmy zdrowo – mniej soli

Ferment sieje czyli kiszone kurki mają moc!

$
0
0

Kurki to ulubione grzyby Hugisława. W sezonie dopomina się o nie od rana a teraz żąda żeby mu pakować kurki do szkoły. Tak, wiem że grzyby są ciężej strawne i szczególnie takie szczypiorki na wiosnę jak mój syn mają zalecaną powściągliwość w tym temacie. Nie zgadzam się z tym do końca, w kuchni można wspomóc się świeżymi ziołami i przyprawami żeby zmienić pewne nie do końca preferowane właściwości ale przede wszystkim można pracować nad poprawą strawności.

Robię więc na śniadanie owsiankę z kurkami, budyń rozmarynowo-kurkowy i na przykład co jakiś czas jajecznicę dla moich chłopaków albo tosty ziołowe z kurkami.

Wszystko znika zmiatane z talerzy trąbą powietrzną i afera zaczyna się po południu…ryż z kurkami, makaron z kurkami, jaglane arancini z kurkami i tak aż to złoto lasu zniknie całkowicie z powierzchni.

 

kurki
Postanowiłam przedłużyć kurkowy szał i zwyczajnie sieje ferment. Ten to zawsze ma uzdrowicielską moc a w postaci żółtych drobiażdżków podbije serce mojego blondasa na 1000 %.

Zaczęłam od tradycyjnej wersji, czyli zestaw do kiszenia ogórków wzmocniony o plaster świeżej kurkumy, kilka gałązek lubczyku i gorczycę.

 

 

Na ten śliczny słoik o pojemności 300 ml zużyłam :

solidną garść świeżych kurek (około 200g)
duży liść chrzanu
plaster świeżej kurkumy
2 ząbki czosnku
duży kwiat kopru
2 małe gałązki lubczyku
1/2 łyżeczki żółtej gorczycy
łyżkę różowej soli

 

 

Kurki umyłam dokładnie, oczyściłam nóżki i kapelusze czasami odcinając końcówki. Umościłam je w wyparzonym słoiku, dodałam wszystkie przyprawy i zalałam mieszanką wrzątku i soli. Zakręcony słoik postawiłam w zacienionym miejscu. Najlepiej zostawić kurki na około 2 tygodnie, ja swoje zaczęłam testować po tygodniu były już całkiem fajnie. Wędrują teraz z Hugisławem w śniadaniówce do szkoły – ferment ma moc!

 

kurki_sloik

 

 

Dla chętnych podaję polską stronę gdzie można zamawiać te stare jak świat słoiki TU.
Robię w nich same fajne rzeczy, nawet pakuję sobie smoothie i jaglankę na wynos!

 

kiszone_kurki_1

 

 

Słoneczny poranek i przepis na tosty z brzoskwinią.

$
0
0

Nic tak dobrze nie nastraja jak pysznie rozpoczęty dzień. Dziś jest naprawdę pięknie, słońce zupełnie się nie oszczędza i dopieszcza od rana, aż się chce wyskoczyć z łóżka i pognać w nieznane przez zroszoną trawę. Tak też zrobiłam, nie czekając długo wskoczyłam w wygodne buty i z moją kudłatą Radochą pobiegłyśmy podziwiać jak słońce odbija się w kroplach rosy. Woda ma niesamowitą energię, przyciąga wszystko co żyje, karmi, wzmacnia i pobudza do działania. W głowie wirują wspomnienia, poranki, lazurowe fale, szum oceanu i wolność tych, co smakują wody z największym zaangażowaniem.

 

woda

 

Nad łąkami, nisko wisiała jeszcze poranna mgła w której buszowały ciepłe i przyjemnie żółte promienie. Chwila, za którą można oddać garść innych, tych całkiem niechcianych lub zbyt zwykłych żeby się nimi zachwycać.
Było tak brzoskwiniowo, delikatnie, jasno, nadal zielono, soczyście i niesamowicie że postanowiła przenieść szczyptę tego piękna do domu.

Wyobrażam sobie Marka z Water&Wine i jego poranki w rozświetlonym słońcem ogrodzie, wypełnionym po brzegi jedzeniem wyhodowanym z miłością. On tam a ja w swojej rzeczywistości dzielimy podobne zachwyty.

Co powiesz na proste, soczyste, brzoskwiniowe śniadanie?

 

2 słoneczne brzoskwinie
łyżeczka lub dwie masła klarowanego
gałązka rozmarynu
szczypta wędzonej soli
szczypta świeżo zmielonego, czarnego pieprzu
kawałek kukurydzianej bułki

Bułkę kukurydzianą kroję na dość cienkie kawałki.

Brzoskwinie kroję na uśmiechnięte kawałki. Na patelni rozgrzewam gałązkę rozmarynu, masło klarowane, kawałki brzoskwini z dodatkiem pieprzu i odrobiny soli. Podsmażam ją na dość wysokim ogniu tylko tyle żeby się zarumieniła i złamała, w żadnym wypadku nie może się rozpadać. Delikatnie wyciągam z patelni rozmaryn i kawałki brzoskwini, przesmażam w tym smaku kawałki bułki kukurydzianej.

Podaję ciepłe, pachnące i zachwycające tosty z odrobiną słońca, rosy i smaku zieleni.

Tu zaserwowałam z kompotem brzoskwiniowym z tymiankiem, podobnie wypełniony słońcem i dobrą energią.

Pięknego dnia!

tosty_brzoskwinia

Przepis inspirowany kampanią „Cisowianka. Gotujmy zdrowo – mniej soli

tosty_brzoskwinia_3


Oblizane oberżyny w ostatnich, pachnących pomidorach.

$
0
0

Wstałam dzisiaj wcześnie, rozejrzałam się w około niemal w kompletnych ciemnościach. Było cicho a ciemność dyskretnie przykrywała nie do końca idealny porządek. O poranku czekam na światło delektując się ciemnością. Nie ma we mnie obawy przed mrokiem, sprawnie poruszam się w ciemnościach szczególnie w oswojonych okolicznościach. Jak dla mnie ciemność zwiastuje światło, początek, promień słońca na piegowatym nosie. Trochę jak ciemno-oberżynowa cebula kryje w sobie jasny, bardzo ładny z resztą i świetlisty środek.


 

poranek

 

Bawimy się z Hugisławem często w oswajanie ciemności, w końcu świat pod osłoną nocy zdaje się być kompletnie inny, dla dzieci szczególnie, trochę straszny, tajemny. Przeraża i jednocześnie kusi.

 

sztucce

 

Z zawiązanymi oczami (wiązanie to też krok poza strefę komfortu, niestety jest to konieczne bo blondas bez tego podgląda) odgadujemy po kolei przedmioty i kuchenne, jadalne skarby. Można je dotykać rękoma a w wersji dla kulinarnie zaawansowanych można je macać ale tylko językiem.  To dopiero wyzwanie, prawdziwa liga mistrzów!

Nie wierzysz? Spróbuj sam odróżnić oberżynę od pomidora…

Innego wyjścia nie ma, dziś oblizane oberżyny w pachnących pomidorach z kaszą jaglaną.


wystarczy :

 

1 duża lub 2 małe, oblizane oberżyny

1 duża marchewka

2 gałązki liści lubczyku lub selera

1 kg pachnących pomidorów lub w ostateczności 2 szklanki pomidorów w zalewie (te ciężko się oblizuje..)

1 duża biała lub czerwona cebula

2 ząbki czosnku

łyżka sosu sojowego tamari

1/4 łyżeczki świeżo zmielonego pieprzu

szczypta utartej skórki z cytryny

2 łyżki masła klarowanego

garść poszatkowanej natki pietruszki lub bazylii

ugotowana kasza jaglana lub kuskus jak kto woli

Pomidory parzę, obieram ze skórki i usuwam gniazda nasienne. Kroję je w kostkę i przekładam na szeroką patelnię i podgrzewam żeby się trochę zredukowały.

Oblizaną oberżynę na wszelki wypadek myję, odkrawam zieloną część i kroję warzywo na dość małe kawałki. Marchewkę obieram, myję i kroję na plasterki. Cebulę i czosnek obieram, kroję na drobno i podsmażam przez chwilę na maśle klarowanym z gałązkami lubczyku. Dodaję oberżyny, pokrojoną marchewkę, pieprz, sos sojowy i smażę całość przez kilka chwil. Przekładam delikatnie zredukowane pomidory i duszę całość przez około 30 minut z dodatkiem utartej skórki z cytryny.

Kaszę jaglaną odmierza i przelewam wrzątkiem na sicie. Podprażam ją w rondelku, zalewam wodą i gotuję aż niemalże wchłonie całą wodę. Kuskus po prostu zalewam wrzątkiem i odstawiam pod przykryciem.

Na głębszy talerz wykładam gorącą oberżynę w pomidorach, dokładam kaszy, posypuję poszatkowaną bazylią lub pietruszką i serwuję. Smaki pięknie się przenikają, całość jest gęsta i bardzo aromatyczna.

 

 

Można, o ile masz jeszcze przestrzeń, oblizywać kolejne warzywa…

 

 

oberzyna_pomidor_kuskus_1

„Przepis powstał w ramach kampanii Lubię kaszę, której działania sfinansowane są ze środków Funduszu Promocji Ziarna Zbóż i Przetworów Zbożowych”

strona kampanii : www.lubiekasze.pl

 

oberzyna_2

 

lubie%cc%a8-kasze%cc%a8_logo

To smoothie z kurkumą karmi szczęściem!

$
0
0

Od kilku dni czuć w powietrzu wiosnę, kolory zaczynają się nasycać a słońce coraz częściej zagląda mi w okna. Czuję jak ciało ożywia się, otwiera, nabiera rumieńców i zaczyna bujać rytmicznie biodrami. Wiem, że to początek, właściwie zapowiedź dopiero a jednak czuję pod skórą podniecenie na samą myśl o nadchodzącej świeżości i ciepłych, promieniach słońca na mojej skórze.

 

kurkuma

 

 

Otwieram szeroko okna, oddycham głęboko i akceptuję to, co jest. A jest dużo, czy może inaczej jest dokładnie tyle ile potrzeba.

Jest moja nowa książka, którą pisałam przez ostatni rok układając sobie w głowie jak prosto napisać o tym czego można uczyć się całe życie. Jak to pokazać, ubrać w słowa i obrazy, żeby każdy mógł zobaczyć jak gładkie i pachnące szczęście, że najwygodniej mu właśnie u nas – w nas, że jesteśmy piękną całością. Takie, jakie jesteśmy – tak dziewczyny, chcę żebyście przeczytały to właśnie WY. Jesteście piękne, delikatne, pachnące, miękkie i przyjemne w dotyku, mądre, wrażliwe, ważne, cudowne i silne. Każda po kolei, ta z piegami na nosie, kręcona brunetka, wysoka blondynka z zadartym uroczo noskiem, obfita i ta o szczupłej budowie, w okularach i bez. Każda bez wyjątku, ja też.

 

smoothie

 

Powoli, z uśmiechem oglądam swoje krągłości, lubię tą swoją obfitość i miękkość, piegowaty nos i zwichrzone myśli. Ziemia też jest kobietą – piękną, tajemniczą i pociągającą. Dzięki niej rodzi się wszystko, rozwija się, dojrzewa i rozkwita w promieniach słońca. Otoczona miłością i ciepłem odwdzięcza się najlepiej jak potrafi, karmiąc wszystko w około szczęściem. Spójrz dziś w lustro z uśmiechem, prześlij sobie trochę słońca, ciepła i miłości, odetchnij z ulgą, poczuj że jesteś naprawdę. Szczęście ukryte jest w codzienności, w Tobie.

 

 

Wrzuć do blendera :

1 banana
łyżkę (płaską) masła migdałowego
łyżeczkę szałwii hiszpańskiej
dwie łyżeczki soku z cytryny
łyżeczkę miodu
1/2 łyżeczki kurkumy
szczyptę przyprawy masala tea (przepis jest w mojej nowej książce)
1/3 szklanki podgrzanego mleka roślinnego

Zmiksuj całość, przelej do szklanki, wypij albo zjedź łyżeczką. Nakarm Twoje szczęście, pozwól uśmiechnąć się jelitom a one odeślą ten uśmiech Tobie.
To takie proste i cudowne za razem, uśmiech rodzi uśmiech.

 

smoothie_K_3

 

smootjue_k_1

Przypominam o moim konkursie na instagramie w którym do wygrania jest udział w moim warsztacie, wystarczy że wrzucisz swoje zdjęcie z moją nową książką, podpiszesz #mynowaste z @qmamkasze bo marnowanie to obciach!

Masz czas do 16 marca a ja wybiorę najfajniejszą fotkę!

 

 

smoothie_kurkuma

Los pasztetos, czyli pasztet z topinaburem #mynowaste!

$
0
0

Budzę się rano i słyszę za oknem jak samochody gramolą się gdzieś po mokrym asfalcie. Nawet lubię ten dźwięk, szczególnie w połączeniu z ciepłym i promiennym słońcem – kojarzy mi się z wakacjami, letnią burzą i tysiącem dżdżownic na chodniku, na które za nic na świecie nie chciałam nadepnąć. Na wszelki wypadek nie otwieram od razu oczy, słucham po prostu porannych odgłosów i wtapiam się w nie, są moje, ukochane.

 

poranek

 

Słyszę zegarek na nocnym stoliku, wskazówka niestudzenie przepycha czas do przodu jest głęboki, spokojny oddech Henryka a zaraz obok ciepło Radochowego futra spina wszystko w sypialnianą całość. Wędruję uchem dalej, do pokoju obok, żeby posłuchać miarowego dziecięcego oddechu, opadających na poduszkę jasnych pukli i…ciszy.

Właśnie w tej ukochanej ciszy nabieram mocy, wypełniam się miłością, spokojem. Zatopiona w dźwiękach poranka czuję ogromną wdzięczność, jestem dokładnie tu gdzie powinnam, otula mnie ciepło. W rytm tych zatopionych we śnie oddechów wszystko układa się na swoje miejsce.

W ciszę wkradł się przelatujący samolot, ciekawie otwieram oczy. Wszystko na swoim miejscu : bałagan z którym się wczoraj nie uporałam, zwinięta w kulkę Radocha, krople deszczu na oknie i gołębi kolor nieba. Ktoś zgasił bezczelnie słońce, zakrył gęstymi chmurami i pogonił nieprzyjemnym wiatrem.

 

topinambur_2

 

Nawet jeśli słońce dziś nie da rady, kilogram słonecznika bulwiastego i nie zjedzony z wczoraj ryż dadzą radę! Dzielę się przepisem na pasztet z topinamburem w rytmie #mynowaste i z kwitnącymi kwiatami w obiektywie. Wiosna jest już tu, czasem tylko chowa się nieśmiało za chmurami.

 

 

z lodówki wytaszczyłam:

1kg topinambura
2 marchewki (tylko tyle miałam)
2 cebule
3 ząbki czosnku
1/2 szklanki białego półwytrawnego wina
płaska łyżeczka przyprawy shahi paneer masla albo odrobina papryczki chilli
łyżka chia seeds
1 i 1/2 szklanki ugotowanego ryżu basmati (został mi z kolacji)
3 łyżki masła klarowanego lub oleju kokosowego
łyżka mąki ryżowej
sól wędzona 1/2 łyżeczki
czarny pieprz do smaku
3 łyżki sosu sojowego
2 plastry korzenia kurkumy

 

 

Topinambur i marchewkę obieram, trę na tarce o małych oczkach. Można spokojnie wykorzystać mikser jeśli tylko jest na stanie. Cebulę i czosnek obieram, szatkuję na drobno.

Podsmażam najpierw kurkumę, dodaję masło, cebule, czosnek, sól wędzoną,  połowę wina, wrzucam utarty topinambur i marchewkę. Porządnie podsmażam, dodaję sos sojowy, pieprz i odstawiam z ognia. W garnku miksuję blenderem ryż z mieszanką wina i wody na pastę (wody dolewam tyle żeby z ryżu powstała pulpa), dodaję chia, mieszam z warzywami i odstawiam na chwilę.

Piekarnik nastawiam na 200 stopni, blaszkę (keksówkę) smaruję masłem i obsypuję mąką ryżową. Wykładam pasztet do formy i wstawiam na około 40 minut do pieca. Po upieczeniu trzeba go wystudzić i dopiero potem kroić, gorący może się jeszcze rozpadać.

 

lospasztetos_1

 

Pasztet jest delikatny, lekko winny, pysznie smakuje topinamburem i latem skąpanym w słońcu. Z przyprawą do paneer ostrość otwiera się nieco później dając szansę żeby się nim delektować a potem z powodzeniem go strawić dzięki otwierającej się powoli ostrości.

Los pasztetos może być w wersji kompletnie zmielonej albo z widocznymi paseczkami warzyw – wszystko zależy od Ciebie. Możesz dorzucić jeszcze coś od siebie, coś co zalega w lodówce tak jak u mnie resztka wina czy ugotowany ryż. Z takich mieszanek wychodzą prawdziwe cuda, szczególnie jeśli włoży się do nich odrobinę serca.

 

lospasztetos_4 copy

 

lospasztetos_3 copy

Czas na kwiaty czarnego bzu, będzie detox kompot!

$
0
0

Czerwiec otworzył zielone baldachimy z drobnymi, białymi kwiatami. Mają niezwykły, ogarniający całą przestrzeń zapach – pamiętam go dokładnie z babcinej kuchni, z dzbanka z letnim, orzeźwiającym kompotem przez który przemykały figlarnie promienie popołudniowego słońca. Babciny dzbanek był kryształowy, grube szkło pokrywały delikatne zdobienia. Siadałam przy stole w kuchni i obserwowałam jak szkło pięknie załamuje światło, podkreślając żółty jak słońce kompot z cienkimi plastrami cytryny.

 

bez_5
Nie zdawałam sobie wtedy sprawy ile dobra mieszka w tym dzbanku, ile miłości jest w stanie pomieścić i piękna wygenerować. Zwykłe gałązki skąpane w wodzie, kilka plastrów cytryny, trochę słodyczy i już, najprościej. Wyglądało to jak czerwcowy rytuał, poranny spacer, nożyce, babskie pogaduchy o tym co dobre i co nie do końca wygodne, lniana torba a potem opalony, stary garnek, woda, zapach krojonej cytryny i gruchające na parapecie gołębie.

Mojej Babci już fizycznie nie ma, za to jest ze mną za każdym razem kiedy ucinam pachnące baldachy, zanoszę je do domu, wkładam do starego garnka i kroję plastry cytryny. Potem siedzi ze mną przy stole w mojej kuchni i tak jak ja kiedyś, przygląda się jak światło załamuje się na starym, kryształowym dzbanku…najpiękniej.

 

 

bez_2

 

 

Ten prosty kompot ma za zadanie wzmocnić, oczyścić i wzbogacić czy może zbudować cenne płyny. W mojej, nieco zmodyfikowanej wersji w garnku pływa jeszcze plaster imbiru i dwa plastry świeżego korzenia kurkumy dla zwiększenia efektu oczyszczającego, przeciwzapalnego i wypraszającego wirusy z organizmu. Ponadto cała receptura wspiera budowę krwi i jej przepływ, rozpuszczanie gęstego śluzu czy choćby łagodzenie nerwów i pozbywanie się pasożytów tak cenne przy detoxie (więcej o tym TU).

 

Staram się zbierać kwiaty z dala od samochodów, zapuszczam się na spacer w pobliże lasu z lnianą siateczką i sekatorem albo wsiadam na moją ukochaną Mirę, przytraczam sobie lnianą torbę do szlufki w bryczesach i jadę kilka kilometrów wierzchem, żeby pozbierać kwiaty w samym sercu lasu. Z siodła mam nawet lepszy dostęp…o ile Mirosława zaakceptuje włażenie w dzikie chaszcze 😉

 

 

bezzz

 

Zrób i zakochaj się na całe życie :

około 15 baldachów* kwiatów czarnego bzu
3 litry wody
2 plastry korzenia imbiru (ze skórką)
2 plastry korzenia kurkumy (ze skórką)
2-3 łyżki ksylitolu lub syropu klonowego
3 plastry cytryny ze skórką
sok wyciśnięty z 1 cytryny

 

 

Kwiaty obskubuję lub odcinam z grubszych gałązek, najlepiej bezpośrednio do garnka. Dorzucam plastry cytryny, kurkumę, imbir i zalewam wodą. Zagotowuję, dodaję ksylitol i wyciśnięty sok z cytryny. Przecedzam i serwuję na ciepło – dokładnie tak jak słońce.

 

bezzz_2

 

bezzz_5

*kwiaty czarnego bzu są białe, rozmyślnie użyłam sformułowania baldachimy bo tak zawsze o nich mówiłyśmy z Babcią, potocznie. Zmieniłam w tekście na prawidłową baldachy po kilku komentarzach że jest dla niektórych z Was jednak ważne. Dziękuję Wam za wszystkie komentarze, nieśmiało przypominając, że wszystko co tu znajdziecie, jest moim stylem i moją interpretacją rzeczywistości.

 

Dobrego dnia!

 

Cukinia, pesto z natki marchewki i sadzenie ziół!

$
0
0

Kuchnia to miejsce magiczne, piszę o tym i będę to powtarzać bez końca – to prawdziwe serce domu, pachnące poranną owsianką, domowym pesto i świeżo upieczonymi paluchami orkiszowymi. To tu kieruję swoje pierwsze kroki przecierając o poranku oczy, tu piszę, słucham muzyki i spełniam się kreatywnie – w końcu to tu odbywają się najsekretniejsze rozmowy.

 

Na kuchennym stole odrabia się u nas lekcje, fotografuje, kroi, gra w szachy czy inne rodzinne gry, rysuje, wykleja, suszy się kwiaty, zjada się to, co zaserwuje aktualny szef kuchni i przesadza się skiełkowane marchewki i wszelkie zioła, rozsypując dookoła ziarenka pumeksu.

 

 

kielki_2

 

Tak, kuchnia to zdecydowanie uniwersalne, najważniejsze miejsce domu.

W sobotę, po raz pierwszy poprowadziliśmy z Hugisławem warsztaty dla dzieciaków właśnie w Kuchni Spotkań IKEA. Tematem przewodnim była zrównoważona kuchnia, czyli też mój konik #mynowaste i uprawy hydroponiczne – opcja dla takich mieszczuchów jak my, czyli blokowych bezbalkonowców z zacięciem do samodzielnej uprawy, chętnych do różnych roślinnych eksperymentów.

Na spotkanie z Wami przynieśliśmy skiełkowane zioła, ale też od nowa zazielenione końcówki marchewki, pietruszki, a nawet imbir spod ręki Hugo. Myślę, że zgodził się przynieść to trofeum, bo udało się skiełkować dwa imbirowe kawałki, w przeciwnym razie ta mała bulwa opalałaby się nadal u nas w domu…a tak powędrowała w ręce jednego z uczestników.

Widziałam pierwsze kroki Hugisława przy kiełkowaniu, a potem sadzeniu roślin w domu. Kiełkownicę oglądał codziennie wyczekując na pierwsze, nieśmiałe sygnały nowego życia.

 

hugo_pietruszka

 

Był delikatny, wrażliwy, a przy tym niesamowicie podekscytowany, że wszystko, od samego początku zrobił i dopilnował sam. Słyszałam później, jak mówi do swoich liści, jak zapala im światło i sprawdza, czy mają wystarczająco wody…wiem, że rozmawiał na ten temat z Babcią i wprowadzał do własnej hodowli jej wskazówki.

 

Mieliśmy też swoje niepowodzenia, szczególnie marchewki nie chciały ponownie wykiełkować naci. Po drugiej nieudanej próbie (marchewki kupowałam na lokalnym targu), postanowiliśmy kupić ekologiczne z pewnego źródła – te właściwie już w drugim dniu pokazały, co to znaczy prawdziwa moc natury!

 

marchewki

 

Cudownie było się z Wami spotkać, sadzić nowe, gotować, jeść, obserwować i plotkować. Lubię patrzeć na Was – szalone, piękne i mądre MAMY.

Dziękuję Wam za to, że właśnie takie jesteście.

Widziałam Waszą miłość, zaangażowanie i serdeczność, z którą przyjechałyście – niektóre nawet z Gdyni (i tu mam nadzieję, że nic nie pomyliłam…) inne z pękatym brzuchem, w którym zamieszkał mały urwis, jeszcze inne ze śliczną nastolatką czy młodym dżentelmenem w okularach.

Wszyscy sadziliśmy, potem ogarnialiśmy drobiny pumeksu, żeby nie znalazł się w makaronie, wegańskiej czekoladzie do tostów czy grzankach z truskawkami.

 

truskawki

 

Z wykiełkowanej na nowo naci pietruszki i marchewki można zrobić domowe pesto i uszlachetnić nim makaron z cukinii – co zresztą zrobiliśmy w drugiej części warsztatów, a kiełkami, młodymi liśćmi własnoręcznie wyhodowanymi udekorowaliśmy tosty z sezonowymi owocami lub takie w wersji z podsmażoną rzodkiewką i młodą marchewką karmelizowaną w syropie klonowym. Możliwości jest dużo, a w rękach dzieci przepisy ewoluują w ekspresowym tempie i z orkiszowych paluchów powstały ciastka i zawijańce, a z tostów z roślinnym jogurtem…to, co widać na zdjęciach na moim profilu na FB.

Warsztaty odbyły się dzięki uprzejmości Kuchni Spotkań IKEA i oczywiście IKEA Polska. Dziękujemy za zestawy do hydroponicznej uprawy roślin, myślę że wszystkie dzieciaki przybijają właśnie z tej okazji piątkę IKEA!

p.s wszystkie produkty pomocne przy domowej, hydroponicznej uprawie znajdziecie TU.

Tak jak wspominałam na warsztacie, liczę na Wasze sprawozdania z zawiezionych do domu, zasadzonych ziół i warzyw. Trzymam kciuki za marchewki, zielone sałaty, bazylię cytrynową, pietruszki i oczywiście imbir.

Przypominam o naszym warsztatowym menu, które stworzyliśmy razem więc poproszę poszczególne zespoły o przepisy. Z pod mojej ręki wyszło ciasto na paluchy w dwóch wersjach – z masłem orzechowym i bez, za to wtedy z kakao. Mój przepis znajdziecie TU.

Czekoladę wegańską możecie zobaczyć na moim kanale na YT, dokładnie TU jest czekolada a TU rzodkiewki.

 

I pamiętajcie uwielbiam waszą energię i miłość!!!

 

Przepisy na dobry hummus czyli jak skutecznie zabić blender…

$
0
0

Hummusy robię nieprzerwanie od kilku lat, właściwie produkuję porcję tygodniowo bez względu na to gdzie aktualnie przebywam – hummus w lodówce MUSI być. Przećwiczyłam setki połączeń, właściwie połączenia ćwiczą przy okazji też mnie i sprzęt który mam do dyspozycji – i mam swoje ulubione typy. Te typy powstały z konieczności chwili, dostępności poszczególnych produktów i oczywiście produkuję konkretne smaki uginając się pod niemałymi domowymi naciskami.

O moim legendarnym hummusie ze śliwką pisałam już parę razy, bo i jest o czym pisać. Delikatny, lekko słodki i przyjaźnie pieprzny skradł już niejedno serce. Jest na tyle prosty, że nawet na drugim końcu świata można go ukręcić choćby w prowizorycznej kuchni. Oczywiście trzeba mieć ze sobą cieciorkę…no i dobry blender, który nie da się przy tej okazji wykończyć – a uwierzcie mi, mam już ja kilka miksujących trupów na swoim koncie.

Jeśli chcesz sprawdzić, czy masz dobry blender, zrób nim porządną porcję hummusu a najlepiej od razu dwie naraz! Jeśli to go nie zabije to masz już prawdziwego przyjaciela w kuchni na lata.

Ciecierzycę zazwyczaj wożę ze sobą, jeśli nie mam pewności że na miejscu ją znajdę, pakuję opakowanie do walizki. W dobie internetów można wyklikać niemal wszystkie, niezbędne informację. Te suche, twarde ziarna są cichutkie i całkiem niekłopotliwie sadowią się w kącie walizki czy torby podróżnej – zaraz obok przypraw, z którymi się nie rozstaję, matchy i zaprawionej w bojach, czarnej, połyskującej metalem żyrafy. Dzięki tym drobiazgom jestem niemal samowystarczalna…no a od matchalatte na mleku orzechowym jestem zwyczajnie uzależniona więc mleko, w razie potrzeby też sobie sama ukręcę. W końcu w życiu ważne są priorytety!

 

hummi

 

Jaki blender wybrałam na swojego dobrego przyjaciela?

 

Od lat jestem wierna te samej marce Braun i o tym też już Wam pisałam. Mam małą kuchnię i nie za dużą walizkę w którą pakujemy się na wszelkie wyjazdy całą rodziną więc wielkość blendera była dla mnie kluczowa. Po drugie jego możliwości, czyli najprościej mówiąc moc i ochota z jaką podchodzi do pracy w kuchni a uwierzcie mi, ma u mnie co robić. Kolejna ważna cecha to wytrzymała, metalowa stopka – w końcu samolotowi pakowacze tylko starają się być baaardzo delikatni i niejedna końcówka dotarła na miejsce połamana.
Na koniec, bardzo przydatna funkcja przy hummusach i różnego rodzaju zapychających pastach – ostrza, które ruszają się w górę i w dół są prawdziwym zbawieniem. Nie muszę co chwilę przerywać roboty, żeby wybrać masę która kompletnie zapchała mi stopkę – uwierzcie, szczególnie przy miksowaniu hummusu czynność tą powtarzałam co najmniej kilka razy. Teraz miksuję niemal bez przerwy!

Na marginesie przyznam się szczerze, że ostatnio bardziej myślę o moim blenderze jak o mocarnym Waderze z Gwiezdnych Wojen, który w skrytości ducha postanowił przejść na jasną stronę mocy, zmieniając tym samym swój świetlny, złowrogi miecz na ten dobry, zielony. Od dziecka wiedziałam, że w głębi duszy był dobrym człowiekiem, nieco tylko pokiereszowanym przez życiowe sploty wydarzeń….(jeśli chcesz go zobaczyć na własne oczy kliknij TU)

 

blender_braun

 

Gotowi na pierwszy, zimowy przepis na hummus?

 

Idzie zima, więc trzeba by przypomnieć sobie o płucach i nerkach, czyli narządach które mocno związane są z energią końcówki roku. Od razu widzę strączki, gruszki, przyjemnie tłuste masło z ziaren, świeże i suszone zioła z dodatkiem mojego sekretnego składnika – czyli czarnej soli. O tej porze roku najchętniej moczę ciecierzycę z dodatkiem kawałka wodorostu aż zacznie delikatnie kiełkować. Trochę to trwa i trzeba kontrolować cały proces, żeby cieciorka się nie zepsuła. Oczywiście nie jest to konieczne, dla wytrwałych albo chcących nieco poeksperymentować, polecam, jeśli nie masz jednak ochoty – zalej cieciorkę wodą wieczorem, rano możesz ją już płukać i z uśmiechem gotować.

 

To będzie magiczny hummus z wędzoną gruszką!

 

1 szklanka suchej ciecierzycy namoczonej przynajmniej przez noc
2 kawałki grubego wodorostu – do moczenia i gotowania

2 plastry wędzonej gruszki
solidna łyżka pasty tahini
1/2 szklanki oliwy z oliwek (ja lubię taką łagodną w smaku)
mała gałązka rozmarynu uprażonego na patelni z dodatkiem masła klarowanego i soli
duży ząbek czosnku lub dwa mniejsze
świeżo mielony czarny pieprz do smaku
1/2 łyżeczki czarnej soli
czysta woda, najlepiej chłodna

 

 

 

Wymoczoną ciecierzycę płuczę na sicie, przekładam do garnka, dodaję wodorost, odrobinę soli, zalewam świeżą wodą i gotuję do miękkości. Wody wlewam na mniej więcej 5 cm powyżej ziaren.

Plastry gruszki kroję na mniejsze kawałki, czosnek obieram, rozmaryn oskubuję z podprażonych igiełek. Do wyższego naczynia lub po prostu węższego garnka wkładam łyżkę tahini, wędzoną gruszkę, wlewam oliwę z oliwek, podprażony rozmaryn, czosnek, świeżo mielony pieprz, przekładam połowę ugotowanej cieciorki, dodaję czarną sól i miksuję całość dolewając odrobinę wody w trakcie.

Początkowo może wydawać się, że hummus jest dość luźny, czym dłużej się go miksuje tym staje się gęstszy ale i gładszy. Hugo lubi widoczne kawałki gruszki, więc czasami część dodaję w połowie miksowania. Po zmiksowaniu zawsze mogę dosmaczyć hummus, dodaję więcej pieprzu lub oliwy jeśli trzeba. Jeśli podaję hummus na stół, podlewam go z wierzchu dodatkową porcją oliwy, posypuję świeżo poszatkowanymi ziołami albo pokruszonymi i podprażonymi migdałami.

 

hummus_2

 

A teraz hummus z lekką włoską nutą bo z suszonymi pomidorami, kaparami i oliwą truflową :

 

3-4 suszone pomidory
łyżeczka kaparów w zalewie
świeżo mielony czarny pieprz albo marynowany 3-4 ziarna
garść świeżej natki pietruszki
1 duży ząbek czosnku
łyżka pasty tahini
1/4 łyżeczki czarnej soli
1/2 szklanki oliwy truflowej

Pomidory kroję na drobne kawałki, dodaję kapary, pieprz, czosnek i zalewam oliwą truflową w wyższym naczyniu. Zostawiam na około 15 minut.

Natkę pietruszki szatkuję na drobno, dokładam do pozostałych składników, dodaję tahinę, pozostałą ugotowaną ciecierzycę i miksuję wszystko na gładką masę dodając w trakcie odrobinę zimnej wody. Całość miksuję około 10 minut, żeby masa była puszysta i gładka. Podobnie jak przy hummusie z gruszką, część pomidorów można dodać w połowie miksowania, to samo dotyczy soli.
Ten hummus będzie zdecydowanie inny, z marynowanym pieprzem i kaparami stanie się prawdziwie mocnym zawodnikiem!

 

 

hummus_3

Ciekawa jestem, który Twoim zdaniem jest lepszy?

 

p.s

Przyznam się na koniec, że oblizuję bezwstydnie metalową końcówkę z hummusu i dopiero wtedy doprawiam całość jeśli czegoś było za mało…liczę, że nie jestem odosobniona w tym procederze więc napiszcie chociaż „i ja” żebym nie czuła się co najmniej dziwacznie. Dziękuję!

 

hummus_1

Domowe masło orzechowe – dobry przepis na prezent!

$
0
0

Tak naprawdę oczom nie mogę uwierzyć, że to już Grudzień. Jeszcze przed chwilą był sierpień a może w sumie październik a tu hyc i zaraz skończy się cały rok. Tak tak, wiem jak to brzmi i odpowiadam dobitnie mam kalendarz, zegarek a nawet telefon który wyświetla mi te wszystkie ważne numerki…a jednak. Szok i niedowierzanie, nadal.

Łakomczuch w poszukiwaniu pomysłu na prezenty

 

Wielkimi krokami, w za dużych butach zbliża się czas obfitości. To właściwie przyjemny moment, bo ofiarowujemy sobie nawzajem swój czas, zaangażowanie i w moim przypadku obiecane w zeszłym roku…masło. Nie byle jakie masło i też nie to zwykłe, od krowy – choć od tego właśnie cała, maślana afera się zaczęła. To ma być masło spełniające oczekiwania, jednym słowem magiczne masło – które przy okazji można by zapakować w uroczy słoiczek, przewiązać kokardką i wręczyć na przykład na mikołajki a może na święta.

 

barun_1

 

Lubię dostawać własnoręczne, jadalne prezenty, jest w nich ukryty czyjś cenny czas i szacunek do produktu, cząstka tego co wyhodował i tego co zbierał a potem przygotował. Jest tam energia słońca, uśmiechu, czyjejś życzliwości i dobrych myśli wysłanych w Twoim kierunku. Cudownie jest smakować w ten sposób innych, doświadczać ich, dotykać i wymieniać się, tym co wspólnie uznaliśmy za cenne. Mały słoiczek, a ile magii skrywa we wnętrzu.

 

Skąd pomysł na maślany prezent w słoiku?

 

Ano stąd, że Hugisław odmówił jedzenia masła i przynajmniej od dwóch lat gimnastykuje się żeby zrobić dla niego „dobre masło”. Nie jest to zadanie łatwe, w końcu ludzie pięknie się od siebie różnią, szczególnie w pojmowaniu słowa dobre.

Dla jednego dobre oznacza słodkie, ale nie za słodkie i nie za mało słodkie, takie w sam raz słodkie. Czasem słodkie z korzenną nutą, innym razem słodkie z odrobiną słonego. Drugi zawsze wybierze opcje wytrawną, wystarczająco słoną, może lekko ostrą z domieszką smaku kwaśnego lub ziołowego. Ile osób, tyle opinii – choć wydaje się, że większość jest przynajmniej zgodna co do konsystencji.

 

maslo_3

 

Dobry i mocny blender do masła orzechowego to podstawa

 

Ja ukochałam swojego Wadera – mogę z nim świat przemierzać, smoothie miksować, robić hummusy, domowe lody, słony karmel na drugim końcu kuli ziemskiej a orzechy na przykład, mogę zamieniać w magiczne masło. Z nim mogę wszystko, dobrze i na gładko a uwierzcie mi, szczególnie z orzechowym masłem to nie taka prosta sprawa. Blender do masła orzechowego musi mieć prawdziwą moc, żeby konsystencja była delikatna, jednolita i najprzyjemniej kremowa.

Osobiście lubię rozsmarowywać delikatnie masło na podniebieniu, wciągam wtedy powietrze przez lekko rozchylone usta i powoli wypuszczam przez nos/usta smakując to, co na podniebieniu i języku. Smak jest ściśle powiązany z zapachem, dlatego lubię w tym samym czasie wąchać i smakować – noso-gardziel jest przecież połączona, więc powietrze wypełnione zapachem i cząsteczkami smaku przedostaje się do ust i z powrotem. To bardzo przyjemna praktyka, o ile jesteś takim łakomczuchem jak ja…albo moja Radosława.

 

maslo_2

 

Podziel się dobrym masłem, zapakuj w mały słoiczek i podaruj komuś w prezencie.

Albo zaproś go do siebie i zjedzcie je razem. Orzechy świetnie uzupełniają naszą osobistą esencję i stabilizują rozchwianie emocjonalne a odpowiednie dodatki, takie jak rozmaryn lub cudownie korzenna przyprawa masala tea sprawią, że to tłuściutkie cudo dobrze się strawi. Zima jest momentem w którym trzeba się uziemić i dobrze odżywić, czy może nawet „natłuścić” od środka żeby zrównoważyć i ustabilizować rozhuśtaną Vatę (ajurvedyjska dosha vata).

Jest jeszcze jedna, bardzo ważna kwestia – wymienione przeze mnie przyprawy subtelnie podsycą ogień, czytaj namiętność…i to nie tylko do jedzenia.

 

Ciekawy jak zrobić dobre masło?

 

Proponuję dwa warianty masła, jeden słodki i korzenny a drugi wytrawny z moim ulubionym rozmarynem na pokładzie. Z podanych składników wyjdą naprawdę niewielkie słoiczki, po prostu nie lubię marnować jedzenia więc na wszelki wypadek szykuję małe porcje do testów. Zrób obie wersje, posmakuj i jeśli uznasz, że to Twoja wersja możesz zawsze zrobić więcej.

Po prostu #mynowaste kolego!

 

maslo_4

 

Świąteczne, domowe masło orzechowe z korzenną masalą (porcja na mały słoiczek)

 

4 śliwki suszony (wilgotne)

solidna garść orzechów pecan (około 1/2 szklanki)

1 łyżka stołowa oleju orzechowego (u mnie z laskowych)

1/4 łyżeczki przyprawy masala tea

1/4 łyżeczki soli morskiej

2 łyżki wody

Składniki wrzucam do wyższego naczynia i miksuję na gładką masę podlewając powoli wodą.

Żeby masło było tłustsze, możesz dodać odrobinę więcej oleju. Zasada jest taka, czym dłużej miksujesz tym gładsze staje się masło. Moje nie ma ani jednej, nawet miniaturowej grudki (mam dobrą, ruchomą stopkę w blenderze i użyłam jego maksymalną moc).

 

Masło słonecznikowe z rozmarynem (porcja na mały słoiczek)

 

3/4 szklanki pestek słonecznika

1 łyżka sosu sojowego

1/2 łyżeczki zredukowanego octu balsamicznego (gęstego)

świeżo mielony pieprz

łyżeczka igieł rozmarynowych

łyżeczka dobrego oleju słonecznikowego (tłoczonego na zimno)

około 1/4 szklanki wody

łyżeczka soku z cytryny

Składniki przekładam do wyższego, dosyć wąskiego pojemnika. Na początek dodaję tylko połowę wody z przepisu, resztę powoli dolewam w trakcie miksowania. Moje masło jest bardzo gęste i kremowe, możesz dodać nico więcej wody lub oliwy jeśli chcesz luźniejszą konsystencję.

Zwolennikiem tego słonecznikowego masła z rozmarynem okazała się Radocha…jest chyba większym łakomczuchem ode mnie – jak widać jaki pan, taki kram.

 

p.s jak się odwróciłam Radosława ukradła mi całą pajdę ze słonecznikowym!

 

maslo_5

maslo_6


Chrupiące kawałki dyni kuszące wieczorową porą…

$
0
0

kot_qmamkasze_panier_Mamut

Z pewnej pustki same wyłaniają się pomysły. Są jak drobne i nieśmiałe myśli albo cieniutko pokrojone plasterki soczystej dyni, wyglądają przez uchylone drzwi albo fruwającą zasłonę, zerkając tylko ukradkiem na świat. Czekają zapewne na odpowiedni moment, żeby się pokazać, urzeczywistnić w materialnym świecie, przyciągnąć pożądliwe spojrzenia.

 

Myśli nie schwytane na czas, szybują sobie wesoło po niebie, jak kolorowe latawce w piękny i słoneczny dzień, kusząc sobą spragnionych świeżych pomysłów ludzi. To trochę tak, jak nie wykorzystane okazje, trafiają się zwyczajnie innym, tym którzy są gotowi zrobić z nich dobry użytek – nie marnując przy tym najmniejszego, dobrego okruszka. Czasem są to bardzo proste myśli, zwykłe rozwiązania które wcześniej nie przychodzą do głowy a naprawdę pięknie upraszczają codzienność.

 

dynia_swiatlo_qmamkasze_mamut

 

Chwytam tę myśl i pożeram natychmiast, jak słodką i porządnie panierowaną dynię, zawładnięta do reszty rozkoszą tej prostoty. To ciekawe, że na myśli najprostsze czeka się czasem całe życie, po drodze dając się uwieść łobuziakom prowadzącym zazwyczaj na manowce. Nie mam co tego wątpliwości, że rzeczy najprostsze i te codzienne drobiazgi dają najwięcej satysfakcji, bo zwyczajnie karmią najpiękniej…o ile tylko im się na to pozwoli.

 

 dynia_panierka_zjedzone_qmamkasze_mamut

 

Myśli są jak kuszące kawałki panierowanej dyni wieczorową porą.

 

 

Moje myśli, chrupiące jak diabli, upaprały się dziś zuchwale sosem z poszatkowaną kolendrą. Przyszły do mnie późnym popołudniem, żeby je zanurzyć w tej kremowej kąpieli i wgryźć się w nie bez opamiętania, a potem wyzbierać paluchem dobrze podpieczone resztki słodkiego panieru. Zaczęło się wszystko całkiem niewinnie, od duszonej dyni z marchewką, uroczo pachnącej masłem klarowanym i moją ulubioną masala tea, a skończyło się na cienkich, pysznie upieczonych dyniowych kawałkach. Jedna dynia a tyle rozkoszy, prostej i bezpretensjonalnej – szczególnie, że teraz jest obficie dyniowe, słodkie, pomarańczowe i o różnej strukturze. Swoje dynie kupuję u stajennego sąsiada, wyhodował całkiem przypadkiem chyba z 10 różnych rodzajów więc z każdą wizytą przywożę ze sobą kolejną, i kolejną…i kolejną. Istne dyniowe szaleństwo!

 

 

dynie_rozne_qmamkasze

 

 

Prosty przepis na uwodzicielskie kawałki dyni w chrupiącej panierce!

 

 

1/4 dyni hokkaido (może być nieco mniej)
3 łyżki masła klarowanego
2 łyżki syropu klonowego
1/4 łyżeczki soli wędzonej
porządna szczypta czarnego świeżo mielonego pieprzu
poszatkowany kawałek chilli (tylko opcjonalnie)
1/2 szklanki panieru wielozbożowego MAMUT
garść zielonej, pachnącej kolendry
jogurt kokosowy naturalny

 

 

 

Kolendrę szatkuję i mieszam z jogurtem, czasami dodaję do sosu chilli i szczyptę czarnej soli – wszystko zależy do czego będę serwowała upieczoną dynię.
Dynię myję i kroję na dość cienkie kawałki. W rondelku rozpuszczam masło klarowane, dodaję syrop klonowy, przyprawy i porządnie mieszam. Panier przesypuję do głębszego talerza, piekarnik rozgrzewam do 200 stopni, termoobieg i grzałka góra/dół. Blachę do pieczenia wyścielam papierem do pieczenia.
Kawałki dyni porządnie taplam w maśle klarowanym z przyprawami, obtaczam obficie w panierce i układam na blasze. Wstawiam do rozgrzanego piekarnika i piekę przez 10 minut, potem zmieniam program na same grzałki i piekę kolejne 10 minut aż kąski się podpieką a panierka ozłoci.

Podaję ciepłe, z kremowym sosem jogurtowym albo serwuję je w pysznych wrapach z garścią soczystej rukoli, ogórkiem kiszonym i kawałkiem ostatnich pomidorów – obficie upapranych w jogurtowym sosie – ten pomysł można z powodzeniem spakować do szkolnej śniadaniówki, jedynie sos dołożyłabym osobno, żeby panierowane kawałki zachowały swoją kuszącą chrupkość.

 

 

 

panierki_mamut_qmamkasze

 

kawalki_dyni_qmamkasze_mamut

 

dynia_panierka_mamut_qmamaksze

 

panierowana_dynia_qmamkasze_mamut

 

panierka_wielozbozow_mamut_qmamkasze

 

Sposobów na te panierowane kawałki jest zapewne tysiące, wystarczy zmieszać panierkę z moją ukochaną masalą tea albo z inną, ostrzejszą i bardziej wytrawną żeby uzyskać wytrawniejszą wersję albo dynię skropić sokiem z cytryny a do panierki dodać prażone płaty wodorostów nori, utartą skórkę z cytryny i nieaktywne drożdże. Całkiem proste, prawda?

Jak zwykle jestem bardzo ciekawa Twoich smaków, podzielisz się ze mną swoim pomysłem na panierowane kawałeczki dyni wieczorową porą?

Czas na kwiaty czarnego bzu, będzie detox kompot!

$
0
0

Czerwiec otworzył zielone baldachimy z drobnymi, białymi kwiatami. Mają niezwykły, ogarniający całą przestrzeń zapach – pamiętam go dokładnie z babcinej kuchni, z dzbanka z letnim, orzeźwiającym kompotem przez który przemykały figlarnie promienie popołudniowego słońca. Babciny dzbanek był kryształowy, grube szkło pokrywały delikatne zdobienia. Siadałam przy stole w kuchni i obserwowałam jak szkło pięknie załamuje światło, podkreślając żółty jak słońce kompot z cienkimi plastrami cytryny.

 

bez_5
Nie zdawałam sobie wtedy sprawy ile dobra mieszka w tym dzbanku, ile miłości jest w stanie pomieścić i piękna wygenerować. Zwykłe gałązki skąpane w wodzie, kilka plastrów cytryny, trochę słodyczy i już, najprościej. Wyglądało to jak czerwcowy rytuał, poranny spacer, nożyce, babskie pogaduchy o tym co dobre i co nie do końca wygodne, lniana torba a potem opalony, stary garnek, woda, zapach krojonej cytryny i gruchające na parapecie gołębie.

Mojej Babci już fizycznie nie ma, za to jest ze mną za każdym razem kiedy ucinam pachnące baldachy, zanoszę je do domu, wkładam do starego garnka i kroję plastry cytryny. Potem siedzi ze mną przy stole w mojej kuchni i tak jak ja kiedyś, przygląda się jak światło załamuje się na starym, kryształowym dzbanku…najpiękniej.

 

 

bez_2

 

 

Ten prosty kompot ma za zadanie wzmocnić, oczyścić i wzbogacić czy może zbudować cenne płyny. W mojej, nieco zmodyfikowanej wersji w garnku pływa jeszcze plaster imbiru i dwa plastry świeżego korzenia kurkumy dla zwiększenia efektu oczyszczającego, przeciwzapalnego i wypraszającego wirusy z organizmu. Ponadto cała receptura wspiera budowę krwi i jej przepływ, rozpuszczanie gęstego śluzu czy choćby łagodzenie nerwów i pozbywanie się pasożytów tak cenne przy detoxie (więcej o tym TU).

 

Staram się zbierać kwiaty z dala od samochodów, zapuszczam się na spacer w pobliże lasu z lnianą siateczką i sekatorem albo wsiadam na moją ukochaną Mirę, przytraczam sobie lnianą torbę do szlufki w bryczesach i jadę kilka kilometrów wierzchem, żeby pozbierać kwiaty w samym sercu lasu. Z siodła mam nawet lepszy dostęp…o ile Mirosława zaakceptuje włażenie w dzikie chaszcze 😉

 

 

bezzz

 

Zrób i zakochaj się na całe życie :

około 15 baldachów* kwiatów czarnego bzu
3 litry wody
2 plastry korzenia imbiru (ze skórką)
2 plastry korzenia kurkumy (ze skórką)
2-3 łyżki ksylitolu lub syropu klonowego
3 plastry cytryny ze skórką
sok wyciśnięty z 1 cytryny

 

 

Kwiaty obskubuję lub odcinam z grubszych gałązek, najlepiej bezpośrednio do garnka. Dorzucam plastry cytryny, kurkumę, imbir i zalewam wodą. Zagotowuję, dodaję ksylitol i wyciśnięty sok z cytryny. Przecedzam i serwuję na ciepło – dokładnie tak jak słońce.

 

bezzz_2

 

bezzz_5

*kwiaty czarnego bzu są białe, rozmyślnie użyłam sformułowania baldachimy bo tak zawsze o nich mówiłyśmy z Babcią, potocznie. Zmieniłam w tekście na prawidłową baldachy po kilku komentarzach że jest dla niektórych z Was jednak ważne. Dziękuję Wam za wszystkie komentarze, nieśmiało przypominając, że wszystko co tu znajdziecie, jest moim stylem i moją interpretacją rzeczywistości.

 

Dobrego dnia!

 

Cukinia, pesto z natki marchewki i sadzenie ziół!

$
0
0

Kuchnia to miejsce magiczne, piszę o tym i będę to powtarzać bez końca – to prawdziwe serce domu, pachnące poranną owsianką, domowym pesto i świeżo upieczonymi paluchami orkiszowymi. To tu kieruję swoje pierwsze kroki przecierając o poranku oczy, tu piszę, słucham muzyki i spełniam się kreatywnie – w końcu to tu odbywają się najsekretniejsze rozmowy.

 

Na kuchennym stole odrabia się u nas lekcje, fotografuje, kroi, gra w szachy czy inne rodzinne gry, rysuje, wykleja, suszy się kwiaty, zjada się to, co zaserwuje aktualny szef kuchni i przesadza się skiełkowane marchewki i wszelkie zioła, rozsypując dookoła ziarenka pumeksu.

 

 

kielki_2

 

Tak, kuchnia to zdecydowanie uniwersalne, najważniejsze miejsce domu.

W sobotę, po raz pierwszy poprowadziliśmy z Hugisławem warsztaty dla dzieciaków właśnie w Kuchni Spotkań IKEA. Tematem przewodnim była zrównoważona kuchnia, czyli też mój konik #mynowaste i uprawy hydroponiczne – opcja dla takich mieszczuchów jak my, czyli blokowych bezbalkonowców z zacięciem do samodzielnej uprawy, chętnych do różnych roślinnych eksperymentów.

Na spotkanie z Wami przynieśliśmy skiełkowane zioła, ale też od nowa zazielenione końcówki marchewki, pietruszki, a nawet imbir spod ręki Hugo. Myślę, że zgodził się przynieść to trofeum, bo udało się skiełkować dwa imbirowe kawałki, w przeciwnym razie ta mała bulwa opalałaby się nadal u nas w domu…a tak powędrowała w ręce jednego z uczestników.

Widziałam pierwsze kroki Hugisława przy kiełkowaniu, a potem sadzeniu roślin w domu. Kiełkownicę oglądał codziennie wyczekując na pierwsze, nieśmiałe sygnały nowego życia.

 

hugo_pietruszka

 

Był delikatny, wrażliwy, a przy tym niesamowicie podekscytowany, że wszystko, od samego początku zrobił i dopilnował sam. Słyszałam później, jak mówi do swoich liści, jak zapala im światło i sprawdza, czy mają wystarczająco wody…wiem, że rozmawiał na ten temat z Babcią i wprowadzał do własnej hodowli jej wskazówki.

 

Mieliśmy też swoje niepowodzenia, szczególnie marchewki nie chciały ponownie wykiełkować naci. Po drugiej nieudanej próbie (marchewki kupowałam na lokalnym targu), postanowiliśmy kupić ekologiczne z pewnego źródła – te właściwie już w drugim dniu pokazały, co to znaczy prawdziwa moc natury!

 

marchewki

 

Cudownie było się z Wami spotkać, sadzić nowe, gotować, jeść, obserwować i plotkować. Lubię patrzeć na Was – szalone, piękne i mądre MAMY.

Dziękuję Wam za to, że właśnie takie jesteście.

Widziałam Waszą miłość, zaangażowanie i serdeczność, z którą przyjechałyście – niektóre nawet z Gdyni (i tu mam nadzieję, że nic nie pomyliłam…) inne z pękatym brzuchem, w którym zamieszkał mały urwis, jeszcze inne ze śliczną nastolatką czy młodym dżentelmenem w okularach.

Wszyscy sadziliśmy, potem ogarnialiśmy drobiny pumeksu, żeby nie znalazł się w makaronie, wegańskiej czekoladzie do tostów czy grzankach z truskawkami.

 

truskawki

 

Z wykiełkowanej na nowo naci pietruszki i marchewki można zrobić domowe pesto i uszlachetnić nim makaron z cukinii – co zresztą zrobiliśmy w drugiej części warsztatów, a kiełkami, młodymi liśćmi własnoręcznie wyhodowanymi udekorowaliśmy tosty z sezonowymi owocami lub takie w wersji z podsmażoną rzodkiewką i młodą marchewką karmelizowaną w syropie klonowym. Możliwości jest dużo, a w rękach dzieci przepisy ewoluują w ekspresowym tempie i z orkiszowych paluchów powstały ciastka i zawijańce, a z tostów z roślinnym jogurtem…to, co widać na zdjęciach na moim profilu na FB.

Warsztaty odbyły się dzięki uprzejmości Kuchni Spotkań IKEA i oczywiście IKEA Polska. Dziękujemy za zestawy do hydroponicznej uprawy roślin, myślę że wszystkie dzieciaki przybijają właśnie z tej okazji piątkę IKEA!

p.s wszystkie produkty pomocne przy domowej, hydroponicznej uprawie znajdziecie TU.

Tak jak wspominałam na warsztacie, liczę na Wasze sprawozdania z zawiezionych do domu, zasadzonych ziół i warzyw. Trzymam kciuki za marchewki, zielone sałaty, bazylię cytrynową, pietruszki i oczywiście imbir.

Przypominam o naszym warsztatowym menu, które stworzyliśmy razem więc poproszę poszczególne zespoły o przepisy. Z pod mojej ręki wyszło ciasto na paluchy w dwóch wersjach – z masłem orzechowym i bez, za to wtedy z kakao. Mój przepis znajdziecie TU.

Czekoladę wegańską możecie zobaczyć na moim kanale na YT, dokładnie TU jest czekolada a TU rzodkiewki.

 

I pamiętajcie uwielbiam waszą energię i miłość!!!

 

Przepisy na dobry hummus czyli jak skutecznie zabić blender…

$
0
0

Hummusy robię nieprzerwanie od kilku lat, właściwie produkuję porcję tygodniowo bez względu na to gdzie aktualnie przebywam – hummus w lodówce MUSI być. Przećwiczyłam setki połączeń, właściwie połączenia ćwiczą przy okazji też mnie i sprzęt który mam do dyspozycji – i mam swoje ulubione typy. Te typy powstały z konieczności chwili, dostępności poszczególnych produktów i oczywiście produkuję konkretne smaki uginając się pod niemałymi domowymi naciskami.

O moim legendarnym hummusie ze śliwką pisałam już parę razy, bo i jest o czym pisać. Delikatny, lekko słodki i przyjaźnie pieprzny skradł już niejedno serce. Jest na tyle prosty, że nawet na drugim końcu świata można go ukręcić choćby w prowizorycznej kuchni. Oczywiście trzeba mieć ze sobą cieciorkę…no i dobry blender, który nie da się przy tej okazji wykończyć – a uwierzcie mi, mam już ja kilka miksujących trupów na swoim koncie.

Jeśli chcesz sprawdzić, czy masz dobry blender, zrób nim porządną porcję hummusu a najlepiej od razu dwie naraz! Jeśli to go nie zabije to masz już prawdziwego przyjaciela w kuchni na lata.

Ciecierzycę zazwyczaj wożę ze sobą, jeśli nie mam pewności że na miejscu ją znajdę, pakuję opakowanie do walizki. W dobie internetów można wyklikać niemal wszystkie, niezbędne informację. Te suche, twarde ziarna są cichutkie i całkiem niekłopotliwie sadowią się w kącie walizki czy torby podróżnej – zaraz obok przypraw, z którymi się nie rozstaję, matchy i zaprawionej w bojach, czarnej, połyskującej metalem żyrafy. Dzięki tym drobiazgom jestem niemal samowystarczalna…no a od matchalatte na mleku orzechowym jestem zwyczajnie uzależniona więc mleko, w razie potrzeby też sobie sama ukręcę. W końcu w życiu ważne są priorytety!

 

hummi

 

Jaki blender wybrałam na swojego dobrego przyjaciela?

 

Od lat jestem wierna te samej marce Braun i o tym też już Wam pisałam. Mam małą kuchnię i nie za dużą walizkę w którą pakujemy się na wszelkie wyjazdy całą rodziną więc wielkość blendera była dla mnie kluczowa. Po drugie jego możliwości, czyli najprościej mówiąc moc i ochota z jaką podchodzi do pracy w kuchni a uwierzcie mi, ma u mnie co robić. Kolejna ważna cecha to wytrzymała, metalowa stopka – w końcu samolotowi pakowacze tylko starają się być baaardzo delikatni i niejedna końcówka dotarła na miejsce połamana.
Na koniec, bardzo przydatna funkcja przy hummusach i różnego rodzaju zapychających pastach – ostrza, które ruszają się w górę i w dół są prawdziwym zbawieniem. Nie muszę co chwilę przerywać roboty, żeby wybrać masę która kompletnie zapchała mi stopkę – uwierzcie, szczególnie przy miksowaniu hummusu czynność tą powtarzałam co najmniej kilka razy. Teraz miksuję niemal bez przerwy!

Na marginesie przyznam się szczerze, że ostatnio bardziej myślę o moim blenderze jak o mocarnym Waderze z Gwiezdnych Wojen, który w skrytości ducha postanowił przejść na jasną stronę mocy, zmieniając tym samym swój świetlny, złowrogi miecz na ten dobry, zielony. Od dziecka wiedziałam, że w głębi duszy był dobrym człowiekiem, nieco tylko pokiereszowanym przez życiowe sploty wydarzeń….(jeśli chcesz go zobaczyć na własne oczy kliknij TU)

 

blender_braun

 

Gotowi na pierwszy, zimowy przepis na hummus?

 

Idzie zima, więc trzeba by przypomnieć sobie o płucach i nerkach, czyli narządach które mocno związane są z energią końcówki roku. Od razu widzę strączki, gruszki, przyjemnie tłuste masło z ziaren, świeże i suszone zioła z dodatkiem mojego sekretnego składnika – czyli czarnej soli. O tej porze roku najchętniej moczę ciecierzycę z dodatkiem kawałka wodorostu aż zacznie delikatnie kiełkować. Trochę to trwa i trzeba kontrolować cały proces, żeby cieciorka się nie zepsuła. Oczywiście nie jest to konieczne, dla wytrwałych albo chcących nieco poeksperymentować, polecam, jeśli nie masz jednak ochoty – zalej cieciorkę wodą wieczorem, rano możesz ją już płukać i z uśmiechem gotować.

 

To będzie magiczny hummus z wędzoną gruszką!

 

1 szklanka suchej ciecierzycy namoczonej przynajmniej przez noc
2 kawałki grubego wodorostu – do moczenia i gotowania

2 plastry wędzonej gruszki
solidna łyżka pasty tahini
1/2 szklanki oliwy z oliwek (ja lubię taką łagodną w smaku)
mała gałązka rozmarynu uprażonego na patelni z dodatkiem masła klarowanego i soli
duży ząbek czosnku lub dwa mniejsze
świeżo mielony czarny pieprz do smaku
1/2 łyżeczki czarnej soli
czysta woda, najlepiej chłodna

 

 

 

Wymoczoną ciecierzycę płuczę na sicie, przekładam do garnka, dodaję wodorost, odrobinę soli, zalewam świeżą wodą i gotuję do miękkości. Wody wlewam na mniej więcej 5 cm powyżej ziaren.

Plastry gruszki kroję na mniejsze kawałki, czosnek obieram, rozmaryn oskubuję z podprażonych igiełek. Do wyższego naczynia lub po prostu węższego garnka wkładam łyżkę tahini, wędzoną gruszkę, wlewam oliwę z oliwek, podprażony rozmaryn, czosnek, świeżo mielony pieprz, przekładam połowę ugotowanej cieciorki, dodaję czarną sól i miksuję całość dolewając odrobinę wody w trakcie.

Początkowo może wydawać się, że hummus jest dość luźny, czym dłużej się go miksuje tym staje się gęstszy ale i gładszy. Hugo lubi widoczne kawałki gruszki, więc czasami część dodaję w połowie miksowania. Po zmiksowaniu zawsze mogę dosmaczyć hummus, dodaję więcej pieprzu lub oliwy jeśli trzeba. Jeśli podaję hummus na stół, podlewam go z wierzchu dodatkową porcją oliwy, posypuję świeżo poszatkowanymi ziołami albo pokruszonymi i podprażonymi migdałami.

 

hummus_2

 

A teraz hummus z lekką włoską nutą bo z suszonymi pomidorami, kaparami i oliwą truflową :

 

3-4 suszone pomidory
łyżeczka kaparów w zalewie
świeżo mielony czarny pieprz albo marynowany 3-4 ziarna
garść świeżej natki pietruszki
1 duży ząbek czosnku
łyżka pasty tahini
1/4 łyżeczki czarnej soli
1/2 szklanki oliwy truflowej

Pomidory kroję na drobne kawałki, dodaję kapary, pieprz, czosnek i zalewam oliwą truflową w wyższym naczyniu. Zostawiam na około 15 minut.

Natkę pietruszki szatkuję na drobno, dokładam do pozostałych składników, dodaję tahinę, pozostałą ugotowaną ciecierzycę i miksuję wszystko na gładką masę dodając w trakcie odrobinę zimnej wody. Całość miksuję około 10 minut, żeby masa była puszysta i gładka. Podobnie jak przy hummusie z gruszką, część pomidorów można dodać w połowie miksowania, to samo dotyczy soli.
Ten hummus będzie zdecydowanie inny, z marynowanym pieprzem i kaparami stanie się prawdziwie mocnym zawodnikiem!

 

 

hummus_3

Ciekawa jestem, który Twoim zdaniem jest lepszy?

 

p.s

Przyznam się na koniec, że oblizuję bezwstydnie metalową końcówkę z hummusu i dopiero wtedy doprawiam całość jeśli czegoś było za mało…liczę, że nie jestem odosobniona w tym procederze więc napiszcie chociaż „i ja” żebym nie czuła się co najmniej dziwacznie. Dziękuję!

 

hummus_1

Domowe masło orzechowe – dobry przepis na prezent!

$
0
0

Tak naprawdę oczom nie mogę uwierzyć, że to już Grudzień. Jeszcze przed chwilą był sierpień a może w sumie październik a tu hyc i zaraz skończy się cały rok. Tak tak, wiem jak to brzmi i odpowiadam dobitnie mam kalendarz, zegarek a nawet telefon który wyświetla mi te wszystkie ważne numerki…a jednak. Szok i niedowierzanie, nadal.

Łakomczuch w poszukiwaniu pomysłu na prezenty

 

Wielkimi krokami, w za dużych butach zbliża się czas obfitości. To właściwie przyjemny moment, bo ofiarowujemy sobie nawzajem swój czas, zaangażowanie i w moim przypadku obiecane w zeszłym roku…masło. Nie byle jakie masło i też nie to zwykłe, od krowy – choć od tego właśnie cała, maślana afera się zaczęła. To ma być masło spełniające oczekiwania, jednym słowem magiczne masło – które przy okazji można by zapakować w uroczy słoiczek, przewiązać kokardką i wręczyć na przykład na mikołajki a może na święta.

 

barun_1

 

Lubię dostawać własnoręczne, jadalne prezenty, jest w nich ukryty czyjś cenny czas i szacunek do produktu, cząstka tego co wyhodował i tego co zbierał a potem przygotował. Jest tam energia słońca, uśmiechu, czyjejś życzliwości i dobrych myśli wysłanych w Twoim kierunku. Cudownie jest smakować w ten sposób innych, doświadczać ich, dotykać i wymieniać się, tym co wspólnie uznaliśmy za cenne. Mały słoiczek, a ile magii skrywa we wnętrzu.

 

Skąd pomysł na maślany prezent w słoiku?

 

Ano stąd, że Hugisław odmówił jedzenia masła i przynajmniej od dwóch lat gimnastykuje się żeby zrobić dla niego „dobre masło”. Nie jest to zadanie łatwe, w końcu ludzie pięknie się od siebie różnią, szczególnie w pojmowaniu słowa dobre.

Dla jednego dobre oznacza słodkie, ale nie za słodkie i nie za mało słodkie, takie w sam raz słodkie. Czasem słodkie z korzenną nutą, innym razem słodkie z odrobiną słonego. Drugi zawsze wybierze opcje wytrawną, wystarczająco słoną, może lekko ostrą z domieszką smaku kwaśnego lub ziołowego. Ile osób, tyle opinii – choć wydaje się, że większość jest przynajmniej zgodna co do konsystencji.

 

maslo_3

 

Dobry i mocny blender do masła orzechowego to podstawa

 

Ja ukochałam swojego Wadera – mogę z nim świat przemierzać, smoothie miksować, robić hummusy, domowe lody, słony karmel na drugim końcu kuli ziemskiej a orzechy na przykład, mogę zamieniać w magiczne masło. Z nim mogę wszystko, dobrze i na gładko a uwierzcie mi, szczególnie z orzechowym masłem to nie taka prosta sprawa. Blender do masła orzechowego musi mieć prawdziwą moc, żeby konsystencja była delikatna, jednolita i najprzyjemniej kremowa.

Osobiście lubię rozsmarowywać delikatnie masło na podniebieniu, wciągam wtedy powietrze przez lekko rozchylone usta i powoli wypuszczam przez nos/usta smakując to, co na podniebieniu i języku. Smak jest ściśle powiązany z zapachem, dlatego lubię w tym samym czasie wąchać i smakować – noso-gardziel jest przecież połączona, więc powietrze wypełnione zapachem i cząsteczkami smaku przedostaje się do ust i z powrotem. To bardzo przyjemna praktyka, o ile jesteś takim łakomczuchem jak ja…albo moja Radosława.

 

maslo_2

 

Podziel się dobrym masłem, zapakuj w mały słoiczek i podaruj komuś w prezencie.

Albo zaproś go do siebie i zjedzcie je razem. Orzechy świetnie uzupełniają naszą osobistą esencję i stabilizują rozchwianie emocjonalne a odpowiednie dodatki, takie jak rozmaryn lub cudownie korzenna przyprawa masala tea sprawią, że to tłuściutkie cudo dobrze się strawi. Zima jest momentem w którym trzeba się uziemić i dobrze odżywić, czy może nawet „natłuścić” od środka żeby zrównoważyć i ustabilizować rozhuśtaną Vatę (ajurvedyjska dosha vata).

Jest jeszcze jedna, bardzo ważna kwestia – wymienione przeze mnie przyprawy subtelnie podsycą ogień, czytaj namiętność…i to nie tylko do jedzenia.

 

Ciekawy jak zrobić dobre masło?

 

Proponuję dwa warianty masła, jeden słodki i korzenny a drugi wytrawny z moim ulubionym rozmarynem na pokładzie. Z podanych składników wyjdą naprawdę niewielkie słoiczki, po prostu nie lubię marnować jedzenia więc na wszelki wypadek szykuję małe porcje do testów. Zrób obie wersje, posmakuj i jeśli uznasz, że to Twoja wersja możesz zawsze zrobić więcej.

Po prostu #mynowaste kolego!

 

maslo_4

 

Świąteczne, domowe masło orzechowe z korzenną masalą (porcja na mały słoiczek)

 

4 śliwki suszony (wilgotne)

solidna garść orzechów pecan (około 1/2 szklanki)

1 łyżka stołowa oleju orzechowego (u mnie z laskowych)

1/4 łyżeczki przyprawy masala tea

1/4 łyżeczki soli morskiej

2 łyżki wody

Składniki wrzucam do wyższego naczynia i miksuję na gładką masę podlewając powoli wodą.

Żeby masło było tłustsze, możesz dodać odrobinę więcej oleju. Zasada jest taka, czym dłużej miksujesz tym gładsze staje się masło. Moje nie ma ani jednej, nawet miniaturowej grudki (mam dobrą, ruchomą stopkę w blenderze i użyłam jego maksymalną moc).

 

Masło słonecznikowe z rozmarynem (porcja na mały słoiczek)

 

3/4 szklanki pestek słonecznika

1 łyżka sosu sojowego

1/2 łyżeczki zredukowanego octu balsamicznego (gęstego)

świeżo mielony pieprz

łyżeczka igieł rozmarynowych

łyżeczka dobrego oleju słonecznikowego (tłoczonego na zimno)

około 1/4 szklanki wody

łyżeczka soku z cytryny

Składniki przekładam do wyższego, dosyć wąskiego pojemnika. Na początek dodaję tylko połowę wody z przepisu, resztę powoli dolewam w trakcie miksowania. Moje masło jest bardzo gęste i kremowe, możesz dodać nico więcej wody lub oliwy jeśli chcesz luźniejszą konsystencję.

Zwolennikiem tego słonecznikowego masła z rozmarynem okazała się Radocha…jest chyba większym łakomczuchem ode mnie – jak widać jaki pan, taki kram.

 

p.s jak się odwróciłam Radosława ukradła mi całą pajdę ze słonecznikowym!

 

maslo_5

maslo_6

Viewing all 23 articles
Browse latest View live