Quantcast
Channel: Do chleba | Maia Sobczak

Przepisy na dobry hummus czyli jak skutecznie zabić blender…

$
0
0

Hummusy robię nieprzerwanie od kilku lat, właściwie produkuję porcję tygodniowo bez względu na to gdzie aktualnie przebywam – hummus w lodówce MUSI być. Przećwiczyłam setki połączeń, właściwie połączenia ćwiczą przy okazji też mnie i sprzęt który mam do dyspozycji – i mam swoje ulubione typy. Te typy powstały z konieczności chwili, dostępności poszczególnych produktów i oczywiście produkuję konkretne smaki uginając się pod niemałymi domowymi naciskami.

O moim legendarnym hummusie ze śliwką pisałam już parę razy, bo i jest o czym pisać. Delikatny, lekko słodki i przyjaźnie pieprzny skradł już niejedno serce. Jest na tyle prosty, że nawet na drugim końcu świata można go ukręcić choćby w prowizorycznej kuchni. Oczywiście trzeba mieć ze sobą cieciorkę…no i dobry blender, który nie da się przy tej okazji wykończyć – a uwierzcie mi, mam już ja kilka miksujących trupów na swoim koncie.

Jeśli chcesz sprawdzić, czy masz dobry blender, zrób nim porządną porcję hummusu a najlepiej od razu dwie naraz! Jeśli to go nie zabije to masz już prawdziwego przyjaciela w kuchni na lata.

Ciecierzycę zazwyczaj wożę ze sobą, jeśli nie mam pewności że na miejscu ją znajdę, pakuję opakowanie do walizki. W dobie internetów można wyklikać niemal wszystkie, niezbędne informację. Te suche, twarde ziarna są cichutkie i całkiem niekłopotliwie sadowią się w kącie walizki czy torby podróżnej – zaraz obok przypraw, z którymi się nie rozstaję, matchy i zaprawionej w bojach, czarnej, połyskującej metalem żyrafy. Dzięki tym drobiazgom jestem niemal samowystarczalna…no a od matchalatte na mleku orzechowym jestem zwyczajnie uzależniona więc mleko, w razie potrzeby też sobie sama ukręcę. W końcu w życiu ważne są priorytety!

 

hummi

 

Jaki blender wybrałam na swojego dobrego przyjaciela?

 

Od lat jestem wierna te samej marce Braun i o tym też już Wam pisałam. Mam małą kuchnię i nie za dużą walizkę w którą pakujemy się na wszelkie wyjazdy całą rodziną więc wielkość blendera była dla mnie kluczowa. Po drugie jego możliwości, czyli najprościej mówiąc moc i ochota z jaką podchodzi do pracy w kuchni a uwierzcie mi, ma u mnie co robić. Kolejna ważna cecha to wytrzymała, metalowa stopka – w końcu samolotowi pakowacze tylko starają się być baaardzo delikatni i niejedna końcówka dotarła na miejsce połamana.
Na koniec, bardzo przydatna funkcja przy hummusach i różnego rodzaju zapychających pastach – ostrza, które ruszają się w górę i w dół są prawdziwym zbawieniem. Nie muszę co chwilę przerywać roboty, żeby wybrać masę która kompletnie zapchała mi stopkę – uwierzcie, szczególnie przy miksowaniu hummusu czynność tą powtarzałam co najmniej kilka razy. Teraz miksuję niemal bez przerwy!

Na marginesie przyznam się szczerze, że ostatnio bardziej myślę o moim blenderze jak o mocarnym Waderze z Gwiezdnych Wojen, który w skrytości ducha postanowił przejść na jasną stronę mocy, zmieniając tym samym swój świetlny, złowrogi miecz na ten dobry, zielony. Od dziecka wiedziałam, że w głębi duszy był dobrym człowiekiem, nieco tylko pokiereszowanym przez życiowe sploty wydarzeń….(jeśli chcesz go zobaczyć na własne oczy kliknij TU)

 

blender_braun

 

Gotowi na pierwszy, zimowy przepis na hummus?

 

Idzie zima, więc trzeba by przypomnieć sobie o płucach i nerkach, czyli narządach które mocno związane są z energią końcówki roku. Od razu widzę strączki, gruszki, przyjemnie tłuste masło z ziaren, świeże i suszone zioła z dodatkiem mojego sekretnego składnika – czyli czarnej soli. O tej porze roku najchętniej moczę ciecierzycę z dodatkiem kawałka wodorostu aż zacznie delikatnie kiełkować. Trochę to trwa i trzeba kontrolować cały proces, żeby cieciorka się nie zepsuła. Oczywiście nie jest to konieczne, dla wytrwałych albo chcących nieco poeksperymentować, polecam, jeśli nie masz jednak ochoty – zalej cieciorkę wodą wieczorem, rano możesz ją już płukać i z uśmiechem gotować.

 

To będzie magiczny hummus z wędzoną gruszką!

 

1 szklanka suchej ciecierzycy namoczonej przynajmniej przez noc
2 kawałki grubego wodorostu – do moczenia i gotowania

2 plastry wędzonej gruszki
solidna łyżka pasty tahini
1/2 szklanki oliwy z oliwek (ja lubię taką łagodną w smaku)
mała gałązka rozmarynu uprażonego na patelni z dodatkiem masła klarowanego i soli
duży ząbek czosnku lub dwa mniejsze
świeżo mielony czarny pieprz do smaku
1/2 łyżeczki czarnej soli
czysta woda, najlepiej chłodna

 

 

 

Wymoczoną ciecierzycę płuczę na sicie, przekładam do garnka, dodaję wodorost, odrobinę soli, zalewam świeżą wodą i gotuję do miękkości. Wody wlewam na mniej więcej 5 cm powyżej ziaren.

Plastry gruszki kroję na mniejsze kawałki, czosnek obieram, rozmaryn oskubuję z podprażonych igiełek. Do wyższego naczynia lub po prostu węższego garnka wkładam łyżkę tahini, wędzoną gruszkę, wlewam oliwę z oliwek, podprażony rozmaryn, czosnek, świeżo mielony pieprz, przekładam połowę ugotowanej cieciorki, dodaję czarną sól i miksuję całość dolewając odrobinę wody w trakcie.

Początkowo może wydawać się, że hummus jest dość luźny, czym dłużej się go miksuje tym staje się gęstszy ale i gładszy. Hugo lubi widoczne kawałki gruszki, więc czasami część dodaję w połowie miksowania. Po zmiksowaniu zawsze mogę dosmaczyć hummus, dodaję więcej pieprzu lub oliwy jeśli trzeba. Jeśli podaję hummus na stół, podlewam go z wierzchu dodatkową porcją oliwy, posypuję świeżo poszatkowanymi ziołami albo pokruszonymi i podprażonymi migdałami.

 

hummus_2

 

A teraz hummus z lekką włoską nutą bo z suszonymi pomidorami, kaparami i oliwą truflową :

 

3-4 suszone pomidory
łyżeczka kaparów w zalewie
świeżo mielony czarny pieprz albo marynowany 3-4 ziarna
garść świeżej natki pietruszki
1 duży ząbek czosnku
łyżka pasty tahini
1/4 łyżeczki czarnej soli
1/2 szklanki oliwy truflowej

Pomidory kroję na drobne kawałki, dodaję kapary, pieprz, czosnek i zalewam oliwą truflową w wyższym naczyniu. Zostawiam na około 15 minut.

Natkę pietruszki szatkuję na drobno, dokładam do pozostałych składników, dodaję tahinę, pozostałą ugotowaną ciecierzycę i miksuję wszystko na gładką masę dodając w trakcie odrobinę zimnej wody. Całość miksuję około 10 minut, żeby masa była puszysta i gładka. Podobnie jak przy hummusie z gruszką, część pomidorów można dodać w połowie miksowania, to samo dotyczy soli.
Ten hummus będzie zdecydowanie inny, z marynowanym pieprzem i kaparami stanie się prawdziwie mocnym zawodnikiem!

 

 

hummus_3

Ciekawa jestem, który Twoim zdaniem jest lepszy?

 

p.s

Przyznam się na koniec, że oblizuję bezwstydnie metalową końcówkę z hummusu i dopiero wtedy doprawiam całość jeśli czegoś było za mało…liczę, że nie jestem odosobniona w tym procederze więc napiszcie chociaż „i ja” żebym nie czuła się co najmniej dziwacznie. Dziękuję!

 

hummus_1


Domowe masło orzechowe – dobry przepis na prezent!

$
0
0

Tak naprawdę oczom nie mogę uwierzyć, że to już Grudzień. Jeszcze przed chwilą był sierpień a może w sumie październik a tu hyc i zaraz skończy się cały rok. Tak tak, wiem jak to brzmi i odpowiadam dobitnie mam kalendarz, zegarek a nawet telefon który wyświetla mi te wszystkie ważne numerki…a jednak. Szok i niedowierzanie, nadal.

Łakomczuch w poszukiwaniu pomysłu na prezenty

 

Wielkimi krokami, w za dużych butach zbliża się czas obfitości. To właściwie przyjemny moment, bo ofiarowujemy sobie nawzajem swój czas, zaangażowanie i w moim przypadku obiecane w zeszłym roku…masło. Nie byle jakie masło i też nie to zwykłe, od krowy – choć od tego właśnie cała, maślana afera się zaczęła. To ma być masło spełniające oczekiwania, jednym słowem magiczne masło – które przy okazji można by zapakować w uroczy słoiczek, przewiązać kokardką i wręczyć na przykład na mikołajki a może na święta.

 

barun_1

 

Lubię dostawać własnoręczne, jadalne prezenty, jest w nich ukryty czyjś cenny czas i szacunek do produktu, cząstka tego co wyhodował i tego co zbierał a potem przygotował. Jest tam energia słońca, uśmiechu, czyjejś życzliwości i dobrych myśli wysłanych w Twoim kierunku. Cudownie jest smakować w ten sposób innych, doświadczać ich, dotykać i wymieniać się, tym co wspólnie uznaliśmy za cenne. Mały słoiczek, a ile magii skrywa we wnętrzu.

 

Skąd pomysł na maślany prezent w słoiku?

 

Ano stąd, że Hugisław odmówił jedzenia masła i przynajmniej od dwóch lat gimnastykuje się żeby zrobić dla niego „dobre masło”. Nie jest to zadanie łatwe, w końcu ludzie pięknie się od siebie różnią, szczególnie w pojmowaniu słowa dobre.

Dla jednego dobre oznacza słodkie, ale nie za słodkie i nie za mało słodkie, takie w sam raz słodkie. Czasem słodkie z korzenną nutą, innym razem słodkie z odrobiną słonego. Drugi zawsze wybierze opcje wytrawną, wystarczająco słoną, może lekko ostrą z domieszką smaku kwaśnego lub ziołowego. Ile osób, tyle opinii – choć wydaje się, że większość jest przynajmniej zgodna co do konsystencji.

 

maslo_3

 

Dobry i mocny blender do masła orzechowego to podstawa

 

Ja ukochałam swojego Wadera – mogę z nim świat przemierzać, smoothie miksować, robić hummusy, domowe lody, słony karmel na drugim końcu kuli ziemskiej a orzechy na przykład, mogę zamieniać w magiczne masło. Z nim mogę wszystko, dobrze i na gładko a uwierzcie mi, szczególnie z orzechowym masłem to nie taka prosta sprawa. Blender do masła orzechowego musi mieć prawdziwą moc, żeby konsystencja była delikatna, jednolita i najprzyjemniej kremowa.

Osobiście lubię rozsmarowywać delikatnie masło na podniebieniu, wciągam wtedy powietrze przez lekko rozchylone usta i powoli wypuszczam przez nos/usta smakując to, co na podniebieniu i języku. Smak jest ściśle powiązany z zapachem, dlatego lubię w tym samym czasie wąchać i smakować – noso-gardziel jest przecież połączona, więc powietrze wypełnione zapachem i cząsteczkami smaku przedostaje się do ust i z powrotem. To bardzo przyjemna praktyka, o ile jesteś takim łakomczuchem jak ja…albo moja Radosława.

 

maslo_2

 

Podziel się dobrym masłem, zapakuj w mały słoiczek i podaruj komuś w prezencie.

Albo zaproś go do siebie i zjedzcie je razem. Orzechy świetnie uzupełniają naszą osobistą esencję i stabilizują rozchwianie emocjonalne a odpowiednie dodatki, takie jak rozmaryn lub cudownie korzenna przyprawa masala tea sprawią, że to tłuściutkie cudo dobrze się strawi. Zima jest momentem w którym trzeba się uziemić i dobrze odżywić, czy może nawet „natłuścić” od środka żeby zrównoważyć i ustabilizować rozhuśtaną Vatę (ajurvedyjska dosha vata).

Jest jeszcze jedna, bardzo ważna kwestia – wymienione przeze mnie przyprawy subtelnie podsycą ogień, czytaj namiętność…i to nie tylko do jedzenia.

 

Ciekawy jak zrobić dobre masło?

 

Proponuję dwa warianty masła, jeden słodki i korzenny a drugi wytrawny z moim ulubionym rozmarynem na pokładzie. Z podanych składników wyjdą naprawdę niewielkie słoiczki, po prostu nie lubię marnować jedzenia więc na wszelki wypadek szykuję małe porcje do testów. Zrób obie wersje, posmakuj i jeśli uznasz, że to Twoja wersja możesz zawsze zrobić więcej.

Po prostu #mynowaste kolego!

 

maslo_4

 

Świąteczne, domowe masło orzechowe z korzenną masalą (porcja na mały słoiczek)

 

4 śliwki suszony (wilgotne)

solidna garść orzechów pecan (około 1/2 szklanki)

1 łyżka stołowa oleju orzechowego (u mnie z laskowych)

1/4 łyżeczki przyprawy masala tea

1/4 łyżeczki soli morskiej

2 łyżki wody

Składniki wrzucam do wyższego naczynia i miksuję na gładką masę podlewając powoli wodą.

Żeby masło było tłustsze, możesz dodać odrobinę więcej oleju. Zasada jest taka, czym dłużej miksujesz tym gładsze staje się masło. Moje nie ma ani jednej, nawet miniaturowej grudki (mam dobrą, ruchomą stopkę w blenderze i użyłam jego maksymalną moc).

 

Masło słonecznikowe z rozmarynem (porcja na mały słoiczek)

 

3/4 szklanki pestek słonecznika

1 łyżka sosu sojowego

1/2 łyżeczki zredukowanego octu balsamicznego (gęstego)

świeżo mielony pieprz

łyżeczka igieł rozmarynowych

łyżeczka dobrego oleju słonecznikowego (tłoczonego na zimno)

około 1/4 szklanki wody

łyżeczka soku z cytryny

Składniki przekładam do wyższego, dosyć wąskiego pojemnika. Na początek dodaję tylko połowę wody z przepisu, resztę powoli dolewam w trakcie miksowania. Moje masło jest bardzo gęste i kremowe, możesz dodać nico więcej wody lub oliwy jeśli chcesz luźniejszą konsystencję.

Zwolennikiem tego słonecznikowego masła z rozmarynem okazała się Radocha…jest chyba większym łakomczuchem ode mnie – jak widać jaki pan, taki kram.

 

p.s jak się odwróciłam Radosława ukradła mi całą pajdę ze słonecznikowym!

 

maslo_5

maslo_6

Chrupiące kawałki dyni kuszące wieczorową porą…

$
0
0

kot_qmamkasze_panier_Mamut

Z pewnej pustki same wyłaniają się pomysły. Są jak drobne i nieśmiałe myśli albo cieniutko pokrojone plasterki soczystej dyni, wyglądają przez uchylone drzwi albo fruwającą zasłonę, zerkając tylko ukradkiem na świat. Czekają zapewne na odpowiedni moment, żeby się pokazać, urzeczywistnić w materialnym świecie, przyciągnąć pożądliwe spojrzenia.

 

Myśli nie schwytane na czas, szybują sobie wesoło po niebie, jak kolorowe latawce w piękny i słoneczny dzień, kusząc sobą spragnionych świeżych pomysłów ludzi. To trochę tak, jak nie wykorzystane okazje, trafiają się zwyczajnie innym, tym którzy są gotowi zrobić z nich dobry użytek – nie marnując przy tym najmniejszego, dobrego okruszka. Czasem są to bardzo proste myśli, zwykłe rozwiązania które wcześniej nie przychodzą do głowy a naprawdę pięknie upraszczają codzienność.

 

dynia_swiatlo_qmamkasze_mamut

 

Chwytam tę myśl i pożeram natychmiast, jak słodką i porządnie panierowaną dynię, zawładnięta do reszty rozkoszą tej prostoty. To ciekawe, że na myśli najprostsze czeka się czasem całe życie, po drodze dając się uwieść łobuziakom prowadzącym zazwyczaj na manowce. Nie mam co tego wątpliwości, że rzeczy najprostsze i te codzienne drobiazgi dają najwięcej satysfakcji, bo zwyczajnie karmią najpiękniej…o ile tylko im się na to pozwoli.

 

 dynia_panierka_zjedzone_qmamkasze_mamut

 

Myśli są jak kuszące kawałki panierowanej dyni wieczorową porą.

 

 

Moje myśli, chrupiące jak diabli, upaprały się dziś zuchwale sosem z poszatkowaną kolendrą. Przyszły do mnie późnym popołudniem, żeby je zanurzyć w tej kremowej kąpieli i wgryźć się w nie bez opamiętania, a potem wyzbierać paluchem dobrze podpieczone resztki słodkiego panieru. Zaczęło się wszystko całkiem niewinnie, od duszonej dyni z marchewką, uroczo pachnącej masłem klarowanym i moją ulubioną masala tea, a skończyło się na cienkich, pysznie upieczonych dyniowych kawałkach. Jedna dynia a tyle rozkoszy, prostej i bezpretensjonalnej – szczególnie, że teraz jest obficie dyniowe, słodkie, pomarańczowe i o różnej strukturze. Swoje dynie kupuję u stajennego sąsiada, wyhodował całkiem przypadkiem chyba z 10 różnych rodzajów więc z każdą wizytą przywożę ze sobą kolejną, i kolejną…i kolejną. Istne dyniowe szaleństwo!

 

 

dynie_rozne_qmamkasze

 

 

Prosty przepis na uwodzicielskie kawałki dyni w chrupiącej panierce!

 

 

1/4 dyni hokkaido (może być nieco mniej)
3 łyżki masła klarowanego
2 łyżki syropu klonowego
1/4 łyżeczki soli wędzonej
porządna szczypta czarnego świeżo mielonego pieprzu
poszatkowany kawałek chilli (tylko opcjonalnie)
1/2 szklanki panieru wielozbożowego MAMUT
garść zielonej, pachnącej kolendry
jogurt kokosowy naturalny

 

 

 

Kolendrę szatkuję i mieszam z jogurtem, czasami dodaję do sosu chilli i szczyptę czarnej soli – wszystko zależy do czego będę serwowała upieczoną dynię.
Dynię myję i kroję na dość cienkie kawałki. W rondelku rozpuszczam masło klarowane, dodaję syrop klonowy, przyprawy i porządnie mieszam. Panier przesypuję do głębszego talerza, piekarnik rozgrzewam do 200 stopni, termoobieg i grzałka góra/dół. Blachę do pieczenia wyścielam papierem do pieczenia.
Kawałki dyni porządnie taplam w maśle klarowanym z przyprawami, obtaczam obficie w panierce i układam na blasze. Wstawiam do rozgrzanego piekarnika i piekę przez 10 minut, potem zmieniam program na same grzałki i piekę kolejne 10 minut aż kąski się podpieką a panierka ozłoci.

Podaję ciepłe, z kremowym sosem jogurtowym albo serwuję je w pysznych wrapach z garścią soczystej rukoli, ogórkiem kiszonym i kawałkiem ostatnich pomidorów – obficie upapranych w jogurtowym sosie – ten pomysł można z powodzeniem spakować do szkolnej śniadaniówki, jedynie sos dołożyłabym osobno, żeby panierowane kawałki zachowały swoją kuszącą chrupkość.

 

 

 

panierki_mamut_qmamkasze

 

kawalki_dyni_qmamkasze_mamut

 

dynia_panierka_mamut_qmamaksze

 

panierowana_dynia_qmamkasze_mamut

 

panierka_wielozbozow_mamut_qmamkasze

 

Sposobów na te panierowane kawałki jest zapewne tysiące, wystarczy zmieszać panierkę z moją ukochaną masalą tea albo z inną, ostrzejszą i bardziej wytrawną żeby uzyskać wytrawniejszą wersję albo dynię skropić sokiem z cytryny a do panierki dodać prażone płaty wodorostów nori, utartą skórkę z cytryny i nieaktywne drożdże. Całkiem proste, prawda?

Jak zwykle jestem bardzo ciekawa Twoich smaków, podzielisz się ze mną swoim pomysłem na panierowane kawałeczki dyni wieczorową porą?

Pieczony w winie seler, do rozkochania!

$
0
0

Wiosna rozsiada się właśnie na kanapie naszego świata, okrywa ciepłym pledem i przygląda się nam uważnie, sącząc po cichu gorącą herbatę z termosu – dokładnie tę z dodatkiem skórki pomarańczy, świeżej kurkumy i sporej ilości imbiru, na wzmocnienie. Stara się nie siorbać i nie hałasować zbytnio, wiedząc uprzejmie, że trafiła niechcący na delikatny i wrażliwy grunt. „Czasy są jakie są, tym bardziej swoich się nie wybiera”, westchnęła pod nosem i poprosiła o dokładkę pieczonego selera, obficie polanego sosem truflowym.

Bo czy czas, w którym żyjemy, jest kwestią osobistego wyboru? Nie sądzę, za to co z tym swoim jedynym czasem zrobimy i jak go skonsumujemy – już zdecydowanie tak!

Szczęście to przecież kwestia wyboru, codziennych, niezliczonych decyzji, żeby żyć i smakować z uśmiechem szczęście.

Dokładnie tak smakować, jak tego prostego selera, upieczonego w aromatycznych ziołach, wędzonych śliwkach i gruszkach, podlanych białym winem z solidną porcją masła klarowanego, pieprzu i wędzonej soli. W całości, ten dyskusyjnej urody łobuz, piecze się uprzejmie powoli i długo, żeby nabrał właściwych rumieńców i odpowiedniego podejścia do życia – bo na dobre rzeczy, niezbędny jest czas i nastawienie. Do wszystkiego się przecież dojrzewa, we własnym, indywidualnym tempie. Nie da się tego przyspieszyć, bo myśli, jaki sprawy, układają się na miejsce powoli i z namaszczeniem.

Wystarczy kilka, całkiem prostych składników, żeby umeblować sobie życie najwygodniej i najpiękniej jak to tylko, MY SAMI , możemy postanowić. Wiem, wiem…najprościej i najtrudniej, w tym samym, ulotnym momencie.

Składamy się z myśli, w o wiele większym stopniu niż nam się wydaje.

Myśli nas tworzą, wypełniają od środka po same brzegi, siedzą sobie na skórze, wyglądają oczami jak oknem, podziwiając przez bezpieczną zasłonkę świat. Słuchają i czują dotyk, cieszą się smakiem, co na języku rozlewa swoje uroki, i wibrują razem z zapachem wydostającym się lubieżnie z rozpalonego piekarnika. Są wszędzie, tam gdzie my. W domu, w łóżku, pomiędzy zmiędlonymi jak pościel oddechami, grasują w książkach i w filmach, które doświadczamy. Siedzą sobie w snach i harcują po nocach, robiąc człowiekowi powtórkę ze spraw, o których czasami chciałoby się już zapomnieć, ale nierozwiązane wciąż siedzą w poczekalni, żeby je wysłuchać i oswoić…albo oblać obficie klarowanym masłem z przyprawami, upiec, zjeść ze smakiem i nareszcie strawić, żeby się od nich uwolnić.

Myśli mieszkają w NAS, w gardle, sercu, żołądku czy na ramieniu. Dlatego oswajam je jedna po drugiej, przytulam, nazywam, ukochuję i puszczam wolno, jak latawce na niebie, żeby nabrały lekkości, uśmiechu i dystansu.

Polecam, równie gorliwie, co tego upieczonego, selerowego łobuza. Na ciepło, na święta, na zwykło i do kanapek, albo jako carpaccio, z przymrużeniem oka i dzikim apetytem.

Pieczony seler w winie

Składniki na jednego średniej wielkości selera

1 większy seler lub 2 mniejsze
5 gałązek tymianku cytrynowego
2 gałązki rozmarynu i opcjonalnie szałwii
1 i 1/2 szklanki cydru jabłkowego lub białego wina
6 soczystych, wędzonych śliwek
1 wędzona gruszka (oczywiście można zastąpić solą wędzoną)
2-3 łyżki masła klarowanego
płaska łyżeczka wędzonej soli
opcjonalnie pieprz marynowany
na sos :
gęsta śmietana kokosowa lub zwykła
masło klarowane z pieczenia selerów
2 łyżeczki pasty truflowej
łyżka sosu sojowego lub sól
świeżo mielony czarny pieprz

sposób przygotowania

Selera porządnie myję i delikatnie oczyszczam, zazwyczaj szoruję go ostrą kuchenną szczotką i odkrawam spód, tak, żeby wygodnie „stanął” w żeliwnej brytfannie do pieczenia z pokrywką.
Do naczynia przekładam masło, dorzucam przyprawy, zioła i wędzone śliwki, wstawiam do rozgrzanego na 180 stopni piekarnika, koniecznie pod przykryciem. Selera obgotowuję, żeby nieco zmiękł albo układam w brytfannie surowego, proces pieczenia będzie wtedy nieco dłuższy więc więcej czasu pozostanie mi na inne kuchenne przyjemności.
Obgotowanego przez 20 minut we wrzątku selera, wyciągam z wody i przekładam go do rozgrzanego już naczynia do pieczenia. Używam starego i żeliwnego, idealnie rozprowadza i utrzymuje wewnątrz swojego brzucha ciepło. Selera podlewam rozgrzanym już pysznie masłem z ziołami, zwyczajnie, nabierając masło na łyżkę i oblewając go porządnie smakiem, przykrywam i wstawiam do piekarnika na pierwsze 20 minut. Proceder z oblewaniem masłem powtarzam przynajmniej trzykrotnie podczas całego pieczenia, czasami obracając selera, żeby się opiekał z każdej strony choć nie jest to oczywiście konieczne. Po upływie 20 minut, wystawiam naczynie i podlewam obficie selera cydrem lub białym winem, wstawiam na kolejne 20 minut, żeby smaki się nawzajem wyściskały.
Po upływie wyznaczonego czasu wystawiam brytfannę i sprawdzam widelcem czy seler jest już wystarczająco miękki. Jeśli nie, a zależy to od wielkości, wstawiam brytfannę z powrotem do pieca, jeśli jest miękki ale nadal stawia delikatny opór, wstawiam go do pieca już bez przykrycia, żeby opiekła się przyjemnie skórka na wierzchu. Uwierz mi, to będzie pyszne doświadczenie, chrupiącej skórki z wierzchu i soczystego, miękkiego miąższu w środku!
Gotowego selera wyciągam na półmisek, pozostały sos zlewam na patelnię i delikatnie go podgrzewam dodając powoli śmietanę, przyprawy i trufle, cały czas mieszając. Podlewam nim obficie upieczonego selera i podaję na stół. Można ostatnie pieczenie zostawić sobie na później, żeby efekt chrupiącej skórki nie zatracił się z czasem.

Ten seler można wykorzystać w inny sposób, zmienić sos na cytrynowy czy pieprzowy albo podawać go, pokrojonego na cieniutkie plastry w kanapkach, jak pyszną pieczeń z dodatkiem wszystkiego co tylko przyjdzie Ci do głowy. Z oliwą truflową może stać się przepysznym, wege carpaccio albo pozawijane z aromatycznym farszem kawałki, wystarczy oblać ostrzejszym bulionem imbirowo-cytrynowym. Opcji jest nieskończenie wiele, dokładnie tak, jak myśli w głowie.

Podaję tego selera na różne okazje, chyba również dlatego, że początkowo niezbyt urodziwy a rozkochuje ludzi w sobie, jak wariat!

The post Pieczony w winie seler, do rozkochania! first appeared on Maia Sobczak.

Wagary od kuchni czyli pyszny piknik w 15 minut !

$
0
0

Dała się ponieść pragnieniu. Mięciutki kosz wypakowała po brzegi, tym co miała – swoją miłością, kudłatymi brzoskwiniami, świeżo ugotowanym makaronem i grillowanym pysznie bakłażanem, schowanym w niewielkim słoiku. Dobrała kawałek bagietki, wielgachne oliwki i hummus, bo lubiła się w nim tytłasić, szczególnie w tym z dodatkiem cytryny i oliwy ze świeżym pieprzem.

Wyszła z domu na boso, w letniej sukience i kapeluszu z większym rondem, złapała lemoniadę z kwiatów bzu i swoją ulubioną Radochę, bo piknik bez emocji, nie smakowałby już tak wybornie. Rozścieliła stary obrus i rozsiadła na nim wszystko, co przytaszczyła z domu. Jedzenie, emocje i własne nie idealności, bo dzięki nim, świat wciąż ją zadziwiał, fascynował i smakował jak nic innego na świecie.

Zrozumiała to już dawno, że najlepiej być tu i teraz. Zamiast gonić wciąż w myślach, można czasem pójść na skróty albo na wagary z dziką przyjemnością.


Przepis na pyszne leniuchowanie, czyli szkoła środka.

Szkołę środka zaczęłam praktykować mniej więcej 15 lat temu, kiedy przyznałam przed sobą, że życie nie jest, i nigdy nie będzie idealne, więc nie ma się co napinać. Codzienność zawiera w sobie zbyt dużo wątków, zwrotów akcji i niedociągnięć lub, o zgrozo, wciskających się ukradkiem oczekiwań, wymykając się zwinnie kontroli. Czym bardziej się napinałam, tym byłam sztywniejsza i coraz bardziej zgorzkniała, przesuwając gratyfikację moich starań w przestrzeń odległej i niedosięgłej galaktyki. Aż pewnego dnia, dotarło do mnie, że pomiędzy najlepiej a najźlej mieszka sobie pyszny i całkiem wygodny środek…więc na próbę poszłam sobie radośnie na wagary, żeby się przekonać. Popuszczając powoli kilka sznurków, poddając się rytmowi życia, jak przypływom i odpływom, odzyskiwałam równowagę…a spokój wsączał się we mnie przyjaźnie, podlewany serdecznością i coraz szerszym uśmiechem.

Pomyślałam, że ten środek to jest moje miejsce mocy. Najlepsze, jakie mogłam dla siebie znaleźć, miękkie i bez napięcia. Zresztą to między innymi dlatego tak mi teraz szalenie smakuje życie…jak grillowany bakłażan utaplany w świeżym makaronie i posypany pachnącą natką. Życiowa równowaga oznacza, że potrafię z łatwością odnaleźć złoty środek – to tak, jak w przypadku TEGO grillowanego bakłażana czy hummusu piknikowego. Znalazłam sobie idealne rozwiązanie, wygodę wymiętoszoną z jakością i zdrowiem, przytrzymaną dla mnie w słoiku.

Lato jedzone na trawie

Nie mus być idealnie, żeby było przepysznie , zdrowo i beztrosko, jak na zasłużonych wagarach na łące. Pamiętam swoje pierwsze pikniki, na polanie tuż pod lasem, gdzie wysoka trawa skrywała moje młodzieńcze wykroczenia i smaki, które mieszałam, eksperymentując do woli w kuchni. Nie wszystko wychodziło, ale radocha z tworzenia była od zawsze. Tak jest zresztą do dziś. To znaczy, do dziś eksperymentuję i chodzę na wagary, jedząc z radością pośród wysokich traw, za domem, w lesie albo na deskach pomostu, najchętniej gdzieś w głuszy, gdzie nikt mnie zwyczajnie nie znajdzie. Pakuję miękki kosz frajdy i ruszam z samą sobą na piknik pod gołym niebem, i dobrze mi ten czas robi. We własnej ciszy, naprawdę można najwięcej usłyszeć…o sobie.

Na trawie przydaje się wszystko na co tylko masz ochotę, choć nie ukrywam, że prostota zdaje najlepszy egzamin. Pilnuję tylko, żeby w piknikowym koszu było zawsze coś wytrawnego i coś lżejszego, słodkiego, jak sezonowe owoce czy domowy kompot. Zabieram ze sobą notes a telefon ukrywam skrzętnie, żeby nie zabierał mi TYLKO MOJEGO czasu, sam na sam ze sobą. Zdarza się, że ugniatam ciasto sama, wałkuję i formuję ulubione kluchy, innym razem otwieram paczkę i wrzucam gotowy makaron do wrzątku, bo każda opcja na piknik jest zwyczajnie DOBRA. Zapiekam, miętoszę i łączę smaki. Pachnące kluchy tytłam w paście z grillowanego bakłażana i doprawiam, tak, jak akurat dziś mam ochotę – poszatkowaną natką albo cieniutkimi listkami Parmigiano Reggiano czy Pecorino Romano.

Najważniejsze, żeby karmić siebie z miłością a niedawno odkryte pasty Wawrzyńca, są tą miłością wypakowane po brzegi. Intencja jest w jedzeniu najważniejsza, zaraz po niej podanie i smak – bo najpierw jedzą oczy, potem nos a na samym końcu usta. Czysta i bezwstydna magia, na dokładkę w szybkiej i ultra wygodnej wersji.

Tagliatelle z pastą z pieczonego bakłażana i hummus…prosto ze słoika!

Jedzenie, jak i życie nie musi być skomplikowane, żeby było dobre. Wystarczy się rozejrzeć wokoło i postarać się uprosić sobie to, co można i poszukać ciekawych alternatyw do wykorzystania. Na Instagramie podsyłam co i raz moje kolejne odkrycia, czyli tak zwane podręczne, dobre produkty i ich wykorzystanie, żeby upraszczając sobie życie, zyskać trochę czasu dla siebie. Złoty środek jest właśnie o tym, że w wielu przypadkach można zdrowo i szybko, i że te koncepcje się wcale nie wykluczają a wręcz przeciwnie, wspierają się uprzejmie nawzajem.

Tym razem, będzie to inspiracja na piknikowe tagliatelle z pastą z pieczonego bakłażana i z hummusem z dużymi oliwkami, cytryną i prażonym sezamem. Pasty są zapakowane w słoiki, mają prosty skład i wręcz proszą się o to, żeby je ze sobą zabierać w plener. Otwierasz, mieszasz z czym masz ochotę albo łobuzujesz prosto ze słoika. Ja, jako bakłażanowa rozpustnica, jedną pastę zjadłam nim schowałam ją do koszyka, tylko uprzedzam, trzeba zabezpieczyć sobie zapas albo utrzymać łakomość na wodzy!

W praktyce, żeby wyjść na piknik wystarczy 15 minut, dwa słoiczki past wegańskich od Wawrzyńca, kosz piknikowy, kawałek bagietki, brzoskwinie i jesteś spakowana na randez vous ze sobą w zaroślach. Brzmi idealnie prawda?

Zestaw piknikowy

Składniki na 1 lub 2 osoby

3 gniazdka makaronu tagliatelle
słoik pasty z grillowanego bakłażana Wawrzyńca
słoik hummusu Wawrzyńca
garść poszatkowanej natki pietruszki
trzy-cztery łyżki oliwy z cytryną
łyżka uprażonego na patelni sezamu
łyżka oliwek z zalewy, polecam te duże zielone i ciemne wędzone
plasterek cytryny
1/4 bagietki
ulubione owoce
kompot lub lemoniada np. z kwiatów czarnego bzu
obrus/kawałek deski/sztućce/kieliszek albo szklanka

sposób przygotowania

Zagotowuję wodę, wrzucam trzy gniazda makaronu i gotuję zgodnie z instrukcją na opakowaniu, zazwyczaj jest to około 7 minut. W tym czasie wykładam hummus na talerzyk z rantem, rozprowadzam go po środkowej części talerza, polewam oliwą, posypuję prażonym sezamem i zazwyczaj szczyptą świeżo mielonego pieprzu. Ugotowany makaron odlewam, niewielką część wody zostawiam sobie w kubeczku do ewentualnego rozprowadzenia pasty. Odlany makaron przekładam do garnka, otwieram słoiczek i, o ile nie pożrę wszystkiego łyżeczką, dodaję pastę do makaronu i miętoszę razem, żeby bakłażanem oblepić przepysznie wszystkie kluchy. Na wierzch posypuję poszatkowaną natką, wykładam na półmisek lub do pojemnika i mogę wychodzić.
Można też zabrać pasty w słoikach, ugotowany makaron zapakować w pojemnik i zabrać ze sobą naszykowane dodatki. Wszystko idealnie się miętosi i wykłada na talerze już na pikniku. Obie wersje wydarzeń są fajne, Ty wybierz swoją – możesz nawet wybrać do makaronu inną pastę Wawrzyńca, opcji naprawdę dużo i każda pyszna!
*wiadomo, jeśli dysponujesz czasem i ochotą, wszystko od podstaw możesz zrobić sama, nawet obrus!

The post Wagary od kuchni czyli pyszny piknik w 15 minut ! first appeared on Maia Sobczak.